2 listopada 2016

Zwierzęcy Instynkt - Rozdział 10

Hehe. Jakby to... Nie, wcale ostatni rozdział nie był wstawiany dwa miesiące temu... Sorki, mamy megaaa dużo pracy, ale jest, jest! Owoc naszej pracy! Nasze dziecko! Zwieńczenie naszego niezwykłego wysiłku!... Dobra, staph. Pamiętaj o zostawieniu oceny i komentarza. Enjoy ~~~ ~

[Klara]

   Od razu po wejściu do budynku, napadło mnie stado rozbrykanych dzieci, przez co prawie straciłam równowagę.
   - Klaruś! - krzyknęła jedna z dziewczynek.
   - Co, Oluś? - przedrzeźniałam ją, na co zachichotała.
   - Pani Iza się o ciebie martwiła…
   - To prawda, że uratowałaś świat? - przerwał jej mały Kacper, praktycznie wykrzykując słowa.
   - Co? Nie! I wróć, czemu Iza się martwi? - zakłopotałam się, na co wszystkie dzieciaki się zaśmiały.
   - Byłaś w telewizji! - powiedzieli wszyscy na raz.
   - Jesteś gwiazdą!
   - Bohaterem!
   - Nie jestem - ciężko było mi coś powiedzieć, przez chór dzieci. - Wiecie, gdzie Iza?
   - W kuchni - no tak, po co pytałam, przecież ona zawsze tam siedzi.
   - To ja idę do pani Izy, a wy… - zrobiłam dramatyczną przerwę. - Wy do łóżek.
   Mój rozkaz spotkał się z ich głośnym jękiem, ale wszyscy poszli posłusznie tam, gdzie im kazałam. Oczywiście nie za darmo, ale obiecałam do nich później zajrzeć. W końcu musiałam dać im te żelki.
   Skierowałam się do stołówki, od której było przejście do kuchni. Zapukałam lekko, żeby później nie wystraszyć kobiety moim nagłym wtargnięciem, po czym weszłam do środka.
   Tak jak przypuszczałam na środku, prawdopodobnie robiąc sobie kolację, stała Iza. Od dawna zakazała mi do siebie mówić per pani, mimo że na początku się temu sprzeciwiłam.
   Iza była staruszką, choć wcale nie wyglądała na swój wiek. Zdecydowanie nie przypominała zgrzybiałych sześćdziesięciolatek, które mijałam często na ulicy. Miała niewiele zmarszczek na twarzy, które i tak były tylko efektem jej ciągłego uśmiechu na ustach. Kiedy weszłam do kuchni, patrzyła na mnie, jak zawsze przepełnionymi szczęściem i spokojem, niebieskimi oczami.
   - Już myślałam, że nie przyjdziesz… - westchnęła, łapiąc się za serce.
   - Czemu miałabym? - zapytałam, podchodząc do kobiety i obejmując ją.
   Westchnęła jeszcze raz, oddając uścisk. Po chwili odsunęłyśmy się od siebie i zabrałam się za dalsze przygotowywanie posiłku, za co dostałam ciche podziękowania. Iza podsunęła sobie krzesło, żeby być obok mnie, po czym postanowiła kontynuować.
   - Pewnie nie chcesz tu już z nami siedzieć... - zaczęła.
   Wiedziałam, że będzie to gadka w stylu “pewnie nas już nie chcesz, dorosłaś, gdzie moja mała Klarinka?”. Jakby ktoś z moich przyjaciół dowiedział się o tym zdrobnieniu z dzieciństwa to ukatrupiłabym na miejscu…
   Jednak nie przerwałam kobiecie i pozwoliłam jej mówić dalej.
   - ...wiesz, szkoła, znajomi… Chłopak? - zapytała, na co zaśmiałam się pod nosem.
   - Nie mam chłopaka - odpowiedziałam, na wpół chichocząc. Ta kobieta potrafiła nawet najpoważniejszą rozmowę rozluźnić.
   - Aj tam, nie wierzę, że nikt ci się jeszcze nie spodobał - mruknęła i machnęła na mnie ręką.
   - Właściwie… - mruknęłam pod nosem, ale czujny słuch staruszki zdołał wszystko zrozumieć.
   - Taaak…? - zainteresowała się, robiąc przy tym zabawną minę.
   - Może, ale powiedz w końcu, dlaczego tym razem chcę was zostawić? - uniknęłam tematu.
   - Zakochasz się i takie tam - zwłaszcza to “i takie tam”. Czy ta kobieta nie jest cudowna? - Zapomnisz o mnie. I tak już coraz rzadziej można cię spotkać, niedługo kompletnie znikniesz… Co się stało z tą kręcącą się ciągle pod nogami Klarinką?
   Wiedziałam, że to powie.
   Ucichłam na chwilę, skupiając się na krojeniu warzyw i wrzucaniu ich do miski. Upłynęło kilka sekund, zanim znów się odezwałam.
   - To, że nie ma mnie tu tak często, nie znaczy, że o was zapomnę. Nie mogłabym, przecież wiesz… - mruknęłam, zabierając się za przygotowywania ciasta na omlet warzywny. Iza to uwielbiała.
   - Niedługo się wyprowadzisz, pojedziesz na studia…
   - Będę was odwiedzać - przerwałam.
   Wyjęłam patelnie i postawiłam na kuchence, po chwili wbijając jajka i nalewając mleko. Dodałam też to, co było w misce i powoli zaczęłam mieszać drewnianą łopatką, a Iza jak gdyby nigdy nic kontynuowała.
   - Weźmiesz ślub i będziesz miała dzieci...
   - Do tego to mi daleko - zaśmiałam się. - Chcesz, żebym zapomniała?
   - Jaaa?! - udała oburzenie. - Oczywiście, że nie, nawet tak nie myśl!
   - Żartowałam, ale przestań już. Zapewniam cię, że choćby mnie długo nie było, to wrócę - powiedziałam, poważniejąc.
   - To co z tym chłopakiem? - skąd ja wiedziałam, że mi nie odpuści.
   - Nic - machnęłam w jej stronę łopatką. Jednak nie dała za wygraną, patrząc na mnie wzrokiem, który nie znosił sprzeciwu. - To brat mojej przyjaciółki…
   - O rany, pamiętam jak byłam w twoim wieku i przyjaźniłam się z taką jedną zdzirą, no cóż, ale brata miała genialnego! A w łóżku… - wiedziałam, że za bardzo się rozkręca, więc postanowiłam jej przeszkodzić, odchrząkając. - ...oj tam, przecież i tak wiesz, o czym chciałam powiedzieć. Byliśmy nawet razem, ale…
   - …nie tolerował glukozy i wasza randka w cukierni nie była najlepszym pomysłem - skończyłam za kobietę.
   - Mówiłam już? - zaśmiała się z samej siebie. - Ta skleroza na starość…
   - Trzymaj - podałam jej talerz, na którym chwilę później pojawił się omlet. - Smacznego.
   - Dziękuję - szepnęła, biorąc do jednej ręki widelec i zaczynając jeść.
   Bardziej mnie martwiło, że drugą ręką rozmasowywała sobie nogę. Wiedziałam, że nie chciała mnie martwić, więc nie zapytałam, zawsze mogłam to zrobić później.
   - A! - przypomniało mi się. - Idę do dzieciaków!
   - Odwiedź Kasię, polubisz ją. Nie poznałaś jej jeszcze, prawda? Jest kompletnym przeciwieństwem ciebie z dzieciństwa, ale ją polubisz - kobieta zaśmiała się.
   Uwielbiałam radosne ogniki w jej oczach, kiedy mówiła o jakimkolwiek dziecku z sierocińca. Widać, że kochała je jak własne dzieci, których nigdy nie mogła mieć, a może nawet i bardziej.
   - Dobranoc - szepnęłam, wychodząc z pomieszczenia i cicho zamykając za sobą drzwi, które miały tendencje do głośnego skrzypienia.
   Weszłam na pierwsze piętro i zapukałam do pokoju chłopców. Głośne rozmowy nagle ucichły, na co zaśmiałam się pod nosem, a słysząc ciche “proszę”, weszłam do środka.
   - Czekaliście na mnie? - zapytałam, wchodząc w głąb pokoju, gdzie przy biurku stało krzesło, na którym usiadłam.
   - Niee…? - stwierdził Kacper, niezbyt przekonująco.
   - Właśnie! - przytaknął mu inny chłopiec, Kamil.
   Cała piątka chłopców w tym pokoju była w podobnym wieku, między 6 a 7 lat. Z tego co wiedziałam, to Kaper był najstarszy i tak też się zachowywał.
   - No to idę - podniosłam się i ruszyłam w kierunku drzwi.
   - Nie! - wyrwało się wszystkim. - Znaczy… idź. Nie potrzebujemy cię.
   - Jej! Więcej żelków dla mnie! - zaśmiałam się, otwierając drzwi.
   - Czekaj! Wracaj! - zawołali razem, na co nie mogłam powstrzymać śmiechu. - Nie śmiej się z nas… Albo śmiej i daj żelki.
   - Dobra, trzymajcie - rzuciłam opakowanie słodyczy na biurko. - Ale spać.
   - Tak, tak… - już w ogóle nie przejmowali się ty, co do nich mówię.
   - Jakieś podziękowania? Coś? Nie? - nie dostając żadnej reakcji, dodałam bardzo dojrzale: - Już się z wami nie będę dzielić.
   To było bardzo dojrzałe jak na (prawie) osiemnastolatkę wśród siedmiolatków. Ale przynajmniej tym udało mi się uzyskać jakikolwiek odzew z ich strony.
   - I tak się podzielisz - mruknął któryś z nich.
   - Zobaczymy - mruknęłam, ponownie wychodząc z pokoju.
   I znowu mi na to nie pozwolono. Poczułam jak coś łapie mnie za koniec bluzki, więc odwróciłam się i zobaczyłam na sobie malutką rączkę “lidera” chłopców.
   - Ale wrócisz? - wydął dolną wargę.
   - Nie.
   - No ej… - mruknął niezadowolony. - Przepraszam.
   Zrobiłam zdziwioną minę, przykładając dłoń do ucha.
   - Co mówiłeś? - udałam, że nie usłyszałam jego wyszeptanych przeprosin.
   - Słyszałaś - burknął i wiedziałam, że go już nie przegadam.
   Kucnęłam przed nim, zabierając jego rączkę z mojej bluzki w moją dłoń. Spojrzał na mnie, wciąż z wydętą wargą jak dziecko, którym zresztą był, a ja uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco i powiedziałam:
   - Oczywiście, że wrócę.
   Po tym pożegnałam się z chłopcami i poszłam do dziewczynek. Byłam zdziwiona, a jednocześnie rozczarowana, bo okazało się, że wszystkie zasnęły. Poprawiłam im tylko koce i zostawiłam żelki na biurku, podpisując prostym “od Klary” z serduszkiem w rogu napisu. Konika postanowiłam dać Kasi dopiero wtedy, gdy uda nam się poznać, więc na razie go zostawiłam.
   Później poszłam na drugie piętro, gdzie między innymi był mój pokój. Zanim jednak zdecydowałam się odpocząć, odwiedziłam starsze dziewczyny, w tym Kalinę.
   - Przeszkadzam? - spytałam po zapukaniu, a nie doczekując się odpowiedzi, weszłam do środka.
   Całą czwórką były wciągnięte w jakiś film, który oglądały na laptopie. Były zbyt zajęte oglądaniem, żeby mnie zobaczyć. Nie chciałam im przerywać, jednak nagle usłyszałam tekst “...bo mam cholerne pięćdziesiąt twarzy.”, a zaraz po nim “To mi je wszystkie pokaż”, więc zainterweniowałam. Podeszłam do laptopa i zanim któraś z nich zdążyła zareagować już dawno trzymałam zamknięty laptop w ręce, drugą rzucając im paczkę żelków.
   - A co my, dzieci? - mruknęła niezadowolona Laura.
   - Tak - odpowiedziałam tylko w duchu śmiejąc się z ich niezadowolonych min. Cóż, na mojej zmianie takich rzeczy nie będą oglądać.
   - Oddaj laptopa - powiedziała Kalina. - Proszę?
   - Nie ma mowy, może jutro, ale najpierw pogadam z Izą - stwierdziłam.
   Dziewczyny otworzyły paczkę żelków, a w pomieszczeniu zapanowała cisza.
   - Nie mówisz serio, nie? - spytały wszystkie naraz.
   - Nie wiem, może… - wolałam zostawić je w niepewności. - A teraz idźcie spać.
   - Nie jesteś naszą matką - odpyskowała jedna z nich. - Pewnie dlatego twoja cię zostawiła…
   - Dlaczego? - odparłam spokojnie, aż zbyt spokojnie.
   - Rządzisz się.
   - Kiedy mnie zostawiła miałam zaledwie miesiąc, nie mogłam się wtedy rządzić - wzruszyłam ramionami, jakby nic się nie stało.
   Dziewczyny spuściły głowy na dół i poszły do swoich łóżek, a mi tylko o to chodziło. Wyszłam z pokoju, mówić krótkie “dobranoc” i poszłam do swojego pokoju, po drodze mijając pokój do starszych chłopaków. Mimo że byli starsi od tamtych na dole, byli młodsi ode mnie, przez co czułam się stara. Byłam najstarszą osobą w sierocińcu, nie wiedziałam czy się z tego cieszyć, czy nie.
   Rzuciłam im żelki, nie trudząc się z wchodzeniem do środka, gdzie było pewnie gorzej niż w stajni Augiasza, krzycząc, że następnym razem załatwię im czipsy i szlugi. Kto powiedział, że wszędzie muszę pilnować porządku? Ich i tak nie dało się upilnować.
   Chłopaki odkrzyknęli coś na wzór “dzięki”, albo “dobranoc” i tyle było z moich odwiedzin tam. W końcu mogłam wrócić do swojego łózka, na które się rzuciłam, jak tylko je zobaczyłam. Nie trudziłam się z prysznicem, w końcu jutro weekend i mogę spać, a nie szkodzi przecież wziąć prysznica rano.
   Zanim zasnęłam, pomyślałam o tym, co robi teraz Mikołaj i Aga, ale zaraz po tym odpłynęłam.

[Agnieszka]

 Podczas wracania do domu pomiędzy mną, a Mikołajem panowała niezręczna cisza. O ile znam mojego brata, to myśleliśmy o tym samym: Co ukrywa Klara? Po kilku minutach chłopak spytał:
 - Myślisz... Myślisz, że ona nie ma domu... albo coś w tym stylu? No wiesz, musi być jakiś powód dlaczego nie chce, żebyśmy ją odprowadzali...
 Pokręciłam tylko głową w milczeniu. Skąd ja to mam wiedzieć? Żebyśmy mieli tylko jakiś ślad, poszlakę... A tu nic. Nic o niej nie wiemy.
 Po chwili byliśmy już pod naszym domem. Zanim weszliśmy do środka, przed furtką zauważyłam czyjąś sylwetkę. Czy to...?
 - Cześć Mikołaj - oznajmiła. Teraz nie miałam już wątpliwości. To Ola, była dziewczyna Mikołaja.
 - Ola? - spytał Mikołaj, na którego twarzy malowało się zdziwienie i radość - Co ty tutaj robisz?
 Nie chcąc im przeszkadzać, wślizgnęłam się do środka. Ale... Co tu robiła była mojego brata? Szczerze mówiąc nie przepadałam za nią. Jeśli miałabym wybrać sobie bratową, to byłaby to Klara.
   A propos Klary.... Musiałam z kimś o tym porozmawiać. Tata był chyba najlepszym rozwiązaniem.
  - Tato? - spytałam, wchodząc do jego gabinetu - Jest sprawa...
  Ojciec siedział przy komputerze z okularami na końcu nosa. Szybko klikał w klawisze i najwyraźniej był wciągnięty w ,,trans pisarski” - jak on to ujmował. Tak, mój tata był pisarzem i tworzył różne opowiadania. Ba, raz nawet wydał swoją książkę, ale to było jeszcze zanim się urodziłam.
   Kiedy ojciec mnie zauważył, założył sobie okularki na głowę i zamknął komputer.
  - Jasne. O co chodzi, Aga? - spytał trochę zmęczonym głosem.
  - Muszę z tobą porozmawiać - oznajmiłam i rozciągnęłam się wygodnie na kanapie - No bo... - opowiedziałam mu o Klarze i o tym, że martwi mnie jej zachowanie.
  Tata założył nogę na nogę, jak psycholog i podrapał się po głowie.
  - Wiesz... - zaczął, patrząc mi w oczy - Nie powinnaś robić nic na siłę. Najwyraźniej twoja przyjaciółka ma powody, żeby ci o tym nie mówić. Nie naciskaj, a w pewnym momencie sama ci powie.
  - Tak myślisz? Może i racja...
   Nagle usłyszałam jak drzwi wejściowe się otwierają, a zaraz potem gwałtownie zatrzaskują. Świetnie, chyba Mikołaj miał sprzeczkę z Olą... Podziękowałam tacie i wyszłam z pokoju. Weszłam na górę i zapukałam do pokoju brata.
 - Ej? Co się dzieje? - spytałam starając się , żeby mój głos brzmiał jak najbardziej łagodnie.
 Cisza.
  - Czyżbym miała deja vi? - spytałam z przekąsem. Niewiele myśląc weszłam do pokoju i zobaczyłam, że Mikołaj nagrywa vloga. Ta, to go zawsze w pewien sposób odprężało.
  - I to by było na tyle w dzisiejszym odcinku! Jeśli ci się podobało zostaw łapkę w górę. A i byłoby miło, gdybyś zasubskrybował mój kanał. Dzięki i na razie! - Mikołaj uśmiechnął się jeszcze do widzów i zakończył nagrywanie. Po skończeniu zdjął kaptur z głowy i przybrał ponury wyraz twarzy - Co? - spytał mnie niezbyt serdecznym tonem.
  - O co chodziło Oli?
  - Nieważne.
  - A mimo to wyglądasz na zdołowanego.
  - Nieważne, okej? Weź już spadaj. A i oddaj mój klucz.
 No nie, tego za wiele. Ja tu z dobrym sercem się martwię, a ten co? Czarna niewdzięczność.
  Prychnęłam na niego i wróciłam do mojego pokoju po jego klucz i  w niego rzuciłam.
  - Wiesz co? Wkurzasz mnie. Rozumiem, że jesteś zdołowany, ale niektórzy starają się ci pomóc. Więc bądź tak łaskaw i następnym razem się tak do mnie nie odzywaj. Jeśli w ogóle będzie jakiś następny raz - warknęłam i wyszłam z jego pokoju trzaskając drzwiami. Cała byłam nabuzowana i zdenerwowana.
  Poszłam do łazienki i wzięłam prysznic. Ten mnie chyba trochę rozluźnił. Po wyjściu z kabiny dokładnie się wytarłam i wysuszyłam włosy. Przebrałam się jeszcze w bokserkę i krótkie spodenki, a włosy zaplotłam starannie w warkocz. Podreptałam po schodach na górę i weszłam do mojego pokoju. Po całym tym dniu byłam... bardzo zmęczona. Bez namysłu rzuciłam się na łóżko i zasnęłam.
 - ...ługo czekać, żeby każdy z Państwa zasnął... - czekaj, co? Czy mi się wydaję, czy to głos Dean’a? To sen? Czy kolejne zadanie?
 - Dobrze, myślę, że już każdy z Państwa mnie słyszy! Tak dla przypomnienia - ja jestem Dean Johnson i dzisiaj właśnie odbyło się drugie wyzwanie. Gratulacje! Przeszli Państwo dalej! Z wyjątkiem pewnej grupy.
 I nagle z cichym pyknięciem przed moimi oczyma ukazał się ekran, który na razie był wyłączony. Czyżby kolejna grupa miała odpaść? Nie chcę na to patrzeć...
I najwyraźniej nie tylko ja miałam takie wrażenie, bo usłyszałam różne szepty.
- Nawet nie próbuj!
- Nie, ja nie chcę tego oglądać...
- Braciszkuuuuu... Co się dzieje?
Podczas tych szeptów nagle włączył się telewizor i wszyscy ucichli. Na ekranie ukazała się dwójka bliźniaczych nerdów - chłopaka i dziewczyny i łysego mięśniaka. Nerdy spoglądały zza okularów oczami w stylu owadów typu ważka, mucha, natomiast łysy na ramionach miał coś rodzaju granatowego, błyszczącego pancerza.
 - Co jest? - spytał osiłek.
- Nie wiem, ale mi się to nie podoba - stwierdziła dziewczyna z nerdowskimi okularkami.
I nagle na ,,scenę” wszedł Dean, niczym kat, który ma dokonać wyroku.
- Bardzo mi przykro... Ale to należy do... Moich obowiązków - Johnson zaczął obchodzić trójkę, jak drapieżnik polujący na ofiarę.
- Przestań! - krzyknął ktoś - Po co ty to w ogóle robisz?
- On cię nie słyszy, cymbale... - stwierdził jakiś żeński, opryskliwy głos.
W tym samym czasie Dean stanął przed trójką i oznajmił:
- Przykro mi to mówić, ale przegrali Państwo drugie zadanie. Wiecie, co się teraz stanie...?
- Nieee.... Proszę... - płakała nerdka - Ja nie chcę...
Ale zanim dziewczyna dokończyła, Johnson pstryknął palcami. 1... 2... 3... Puf. I nagle trójka zniknęła. Czekaj... co? Zniknęli? Ktoś skomentował to trzema prostymi słowami, które miałam teraz na myśli:
- What the fuck?
- Nie... Patrzcie oni tam są, ale... są owadami! - skomentowała to jakaś dziewczynka.
I rzeczywiście: Jeśli się przyjrzeć, to na ekranie telewizora można było dostrzec małe kropki, które były najwyraźniej były owadami. Nie wiedziałam czy film nadawany jest na żywo, czy jest to po prostu nagranie, ale gęsia skórka mnie przeszła na widok osoby, która chcąc się pozbyć natrętnej muchy zabija ją ręką. Wkrótce jednak przekonałam się, że nagranie jest live’m. Dean Johnson odwrócił się w kierunku kamery i oznajmił:
 - No to czarna robota wykonana!
 Usłyszałam szepty pełne sprzeciwu.
 - Czarna robota? - prychnął ktoś w oddali - Zabijanie ludzi jest czarną robotą?
 - Kretyn!
 - Walony sadysta...
 - A więc, widzimy się za chwilę, omówimy szczegóły trzeciego zadania - oznajmił Johnson, nie słysząc, lub ignorując wcześniejsze uwagi.
Kolejne zadanie? Nie byłam pewna, że i tym razem wygramy. A co... A co jeśli przegramy? Czy staniemy się zwykłymi zwierzętami? Po prostu ssakami ogarniętymi zwierzęcymi instynktami?
 W mojej głowie głębiło się pełno takich myśli, ale w jednej chwili po prostu zniknęły, gdy pojawił się Dean, a w tym samym momencie telewizor po prostu znikł. Inni, którzy wypowiadali swoje oburzenie na głos, również ucichli przysłuchując się Johnsonowi. Zaczęło się jak w teatrze - wszyscy ucichają, gdy na scenę wchodzi artysta i zaczyna mówić. No, piękny mi ,,artysta” od siedmiu boleści.
 - A więc moi Państwo - tu złożył ręce jak do modlitwy - Mam obowiązek, ba zaszczyt, przedstawić Wam szczegóły trzeciego zadania. Ale! Żebyście mogli się wczuć, postanowiłem umilić Wam czas.
 Gdy wypowiedział ostatnie słowo w tle zaczęła grać jakaś piosenka w stylu jazz.
 - Człowieku! - stwierdził jakiś chłopak - Czy my jesteśmy w ,,Jaka to melodia?”? Nie wydaję mi się! Jesteśmy prawdziwymi ludźmi, a nie zabawkami, którymi możesz się tak po prostu bawić! Naprawdę dzięki, zrobiłeś nam klimat w luj.
 - Och, panie Tomczyk, nie wydaję mi się, żeby musiał Pan się uciekać do takiej agresji słownej! - stwierdził Dean, mrużąc oczy - Tak więc, trzecie zadanie! Na wstępie muszę pogratulować całej piętnastce, za to, że dotrwaliście tak długo! A więc... W podpowiedzi do trzeciego zadania mogliście domyśleć się, że nie będzie ono proste i czyste. Waszym zadaniem będzie zabranie podpowiedzi ze ścieków. Może nie brzmi zbyt schludnie, ale nie powinno być trudne, prawda? A więc nie. Czekają Was przeszkody, które dla niektórych będą proste do wykonania, a dla innych wręcz przeciwnie. Na wykonanie tego zadania będziecie mieć trzy dni. Tak więc... Pobudka! - Dean pstryknął i zanim zdążyłam cokolwiek o tym pomyśleć, obudziłam się. Czyli... Ostatnim zadaniem są ścieki?