26 grudnia 2016

Zwierzęcy Instynkt - Rozdział 11

Halo, halo, jesteście tam? Dajcie znać ;c Wrzucamy długi, dość szokujący i drastyczny rozdział, sprawdźcie. 
~~~
[Klara]


   W kawiarni nie było prawie nikogo, jednak nie było to dziwne jak na tą godzinę. Było zbyt późno, żeby komukolwiek chciało się tu przychodzić, zwłaszcza w dzień roboczy. Jednak kilka osób siedziało przy niewielkich stoliczkach, popijając ciepłe napoje i pracując. Jakiś mężczyzna w garniturze siedzący na tyłach lokalu zaciekle stukał w klawiaturę od laptopa, co jakiś czas sycząc przekleństwa pod nosem.
   W przeciwieństwie do niego przyszłam się odprężyć. Zamówiłam gorącą czekoladę, choć nie miałam zamiaru siedzieć tu zbyt długo, po czym wyjęłam z kieszeni telefon. Przesunęłam palcem, odblokowując klawiaturę i włączyłam kontakty. Chwilę szukałam, jednak nie znalazło mi długo znalezienie numeru przyjaciółki. Kliknęłam “zadzwoń” i już po chwili słyszałam pierwszy sygnał.
   Odebrała za trzecim.
   - Klara? - zapytała znudzonym tonem.
   - Tak, cześć.
   - Cały dzień próbowałam się do ciebie dodzwonić! - krzyknęła, zbijając mnie tym z tropu.
   - Naprawdę…? - odsunęłam od siebie telefon, patrząc w powiadomienia. Po chwili wróciłam do rozmowy. - Faktycznie mam kilka nieodebranych połączeń. Sorka, nie widziałam...
   - Ech, nieważne - odparła i mogłabym przysiąc, że w tym momencie przewróciła oczami.
   - Masz rację, mamy ważniejsze rzeczy na głowie, niż popsuty dźwięk w moim telefonie - stwierdziłam. - Co z tym zadaniem?
   - Zada… A, tym! Wszystko zaczyna mi się mieszać, przed chwilą zrobiłam chyba z tuzin zadań z matmy… - westchnęła, a w słuchawce można było usłyszeć szum kartek, jakby zamykała książki.
   - Chodzi mi o te ścieki - powiedziałam po chwili ciszy.
   - Tak, tak, wiem, ale… Mamy mały problem - oznajmiła poważnym tonem.
   Zdziwiłam się na jej słowa, ale dalszą rozmowę przerwała nam kelnerka. Położyła przede mną dość sporych rozmiarów, porcelanowy kubek po brzegi napełniony roztopioną czekoladą. Znad niej unosiły się kłęby pary, więc z piciem postanowiłam chwilę poczekać.
   - Jaki problem? - spytałam w końcu, wciąż nie rozumiejąc o co chodzi.
   - Mikołaj nie pójdzie z nami…
   - Co? Czemu? - zdziwiłam się. - Coś się stało?
   - Wiesz… Ech, przyszła jego była i chyba się pokłócili, czy coś. On się wkurwił, potem wkurwił mnie i chyba przez najbliższy czas nie będzie wychodził z pokoju… - stwierdziła, a jej głos był trochę podirytowany.
   Nie wiem czemu, mój umysł zatrzymał się na słowach “jego była”. Poczułam w brzuchu nieprzyjemne uczucie, jakby coś skręcało mi żołądek. Zrzuciłam to na zapach czekolady, który kusił, ale jeszcze jej nie piłam, bo nie chciałam się poparzyć.
   - Mamy same zrobić to zadanie? - mruknęłam, choć odpowiedź była oczywista.
   - Ta, chyba trzeba będzie - potwierdziła.
   - Dobra, dzięki, że mi o tym powiedziałaś. To do jutra w szkole - pożegnałam się.
   - Cześć, do jutra.
   Zaraz po tym połączenie się zakończyło. Włożyłam telefon do kieszeni spodni, po chwili znów go wyciągając. Podłączyłam słuchawki i minutę później słuchałam piosenki jednego z moich ulubionych zespołów, Perfectu. Wyjrzałam za okno, upijając trochę już ostudzony napój.
   Co będzie na nas czekać tym razem?


[Agnieszka]


 Następnego dnia wstałam wcześnie rano i zaczęłam pakować potrzebne rzeczy do trzeciego zadania. Nie wiadomo ile tam będziemy, ale... Miałam przeczucie, że będziemy potrzebować niektórych rzeczy. Postanowiłam zrobić coś, co do mnie w ogóle nie pasowało, czyli pójść na wagary. Wczoraj musiałam się jeszcze nad tym długo zastanawiać, ale w końcu zdecydowałam, że to najlepsza opcja.
 Spakowałam rzeczy, które mogły nam się przydać; latarka, kompas, apteczka... Kto wie, co Johnson miał na myśli mówiąc ,,ścieki”.
 Jeszcze wczoraj umówiłyśmy się, że spotkamy się o dziewiątej na skrzyżowaniu, na którym zazwyczaj się rozdzielałyśmy.
 - Nie wiem, czy to dobry pomysł, żeby iść na wagary... A jak spotkamy jakiegoś nauczyciela? - narzekałam już na samo przyjście przyjaciółki. - No i jeszcze moja frekwencja! Nie będzie już stuprocentowa!
- Żebyś widziała swoją minę! - zaśmiała się - Wyglądasz jak dziecko, które zastanawia się czy zjeść słodycze, mimo że rodzice mu tego zabraniają.
- Łatwo ci mówić - prychnęłam - A co jak mi to obniży ocenę z zachowania?
- Serio? Bardziej cię teraz obchodzi czy będziesz mieć niższą ocenę z zachowania, niż to, że no nie wiem... możemy zostać zwierzętami?
Nie mogąc znaleźć odpowiedniego kontrargumentu, spojrzałam na skrzyżowanie. Ulica była pusta, czasami przechodzili ludzie spieszący się do szkoły lub pracy. Obok nas przeszła grupka na oko młodszych chłopaków. Przechodząc zaśmiali się szyderczo.
- Widzieliście te dziewczyny? - stwierdził najniższy.
- Ta... Myślisz, że idą do jakiegoś Night Clubu?
- O tej porze? - ledwo dosłyszałam uwagę oddalającego się gimnazjalisty.
Zmarszczyłam czoło i cicho stwierdziłam:
- Masz rację. Po prostu chodźmy. Tylko... gdzie są te... eee... ścieki?
- Tym się już nie przejmuj - oznajmiła moja przyjaciółka.
Spojrzałam na nią z powątpiewaniem, a ona tylko uśmiechnęła się tajemniczo i powiedziała:
- Po prostu mi zaufaj.
I po tej wypowiedzi skręciła w lewo. Chcąc, czy nie chcąc poszłam za nią, z głową pełną wątpliwości.
Po paru minutach wędrówki Klara stanęła na środku chodnika uśmiechnęła się niczym alpinista, który zdobył szczyt.
- Czemu się zatrzymujesz? - spytałam marszcząc czoło.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmiła.
- Na miejscu...? - zapytałam nadal nie do końca rozumiejąc o co jej chodzi.
- To tutaj - wskazując na pokrywę kanalizacyjną - Tylko... Ona jest cholernie ciężka...
Bez słowa podeszłam do płyty i złapałam ją, przymierzając się do jej odsunięcia. Spojrzałam na przyjaciółkę, ale ta tylko mi się przyglądała.
- No może mi pomożesz, co? - spytałam trochę zbyt opryskliwym tonem.
- Co? A tak, jasne - odpowiedziała i ustawiła się obok mnie.
- Dobra... Trzy czte-ry! - powiedziałam i zaczęłyśmy przesuwać pokrywę.  
Kurczę, rzeczywiście jest strasznie ciężka... - pomyślałam napierając na płytę.
- Okej... jest! - ucieszyła się Klara, gdy pokrywa w końcu ustąpiła i osunęła się z głośnym szurnięciem - To co... Wchodzimy? - spytała, spoglądając niepewnie w odsuniętą, ciemną dziurę.
- Czekaj! - zatrzymałam ją i sięgnęłam do plecaka, wyciągając z niego podręczną latarkę. - Tak powinno być... bezpieczniej - stwierdziłam, choć perspektywa zejścia po niezbyt pewnej drabince, do ciemnego, nieznanego miejsca, nawet z latarką, nie wydawała mi się bezpieczna. - To... kto schodzi pierwszy? - spytałam.
- Starsi mają pierwszeństwo - zaśmiała się lekko panicznym głosem Klara.
- Teraz ci się zebrało na kulturalność? - spytałam ironicznie. No kurczę, że też muszę być o te parę miesięcy starsza.
- Idź, idź, ja będę obstawiać tyły - zapewniła mnie przyjaciółka.
Nieskora w tym momencie do dyskusji, zaświeciłam do wnętrza otworu w ziemi. Ujrzałam głęboką dziurę, a na jej ścianie zardzewiałą drabinkę. Do tej pory widziałam takie tunele tylko w filmach, a teraz jestem zmuszona sama do niego wejść. No cóż, raz kozie śmierć - stwierdziłam i nieśmiało nastąpiłam na pierwszy stopień drabinki. Szczęśliwie wyglądało na to, że mimo rdzy była całkiem stabilna.
- Dobra, schodzę - oznajmiłam, bardziej dodając sobie odwagi, niż oznajmiając to Klarze.
Zaczęłam powoli się zniżać i po chwili pozwoliłam przyjaciółce schodzić.
- Uff - odsapnęłam po kilkuminutowym schodzeniu - To ostatni szczebel... - oznajmiłam.
- Skacz - stwierdziła Klara, która była kilka szczebli nade mną.
- Wiesz, mimo wszystko chciałabym jeszcze trochę pożyć - zrobiłam kwaśną minę, ale po chwili poświeciłam latarką w dół, sprawdzając jak wysoko jestem. Na szczęście do ziemi zostały najwyżej dwa metry, więc wciągnęłam powietrze i zeskoczyłam.
- Żyjesz? - spytała Klara.
- Nie, ale możesz skakać - zapewniłam ją.
Po chwili usłyszałam jak obok mnie zeskoczyła Klara i soczyście przeklina.
- Co? - spytałam zdezorientowana - Zraniłaś się?
- Nie, ale nie czujesz jak tu śmierdzi? - powiedziała przez nos, najwyraźniej go zatykając.
- Nie, mam katar - stwierdziłam. - I całe szczęście.
- Rzeczywiście, masz farta.
Skierowałam strumień światła przed siebie.
- Masz latarkę w telefonie? - spytałam dziewczynę.
- Ta, jasne - potwierdziła Klara, wyciągnęła smartphone’a i po chwili oby dwie miałyśmy dostępne dwa źródła światła.
- To... idziemy? - spytała moja towarzyszka.
- Okej... - stwierdziłam i zaczęłyśmy iść długim i szerokim korytarzem, którego ściany pokrywała gruba warstwa mchu. Wilgotność powietrza w tych ściekach była porównywalna do tej w lasach tropikalnych. Przez większość czasu panowała niezręczna cisza przerywana jedynie naszymi nierównymi oddechami i kapaniem kropel gdzieś w oddali.
- To... Czego my właściwie mamy szukać? - spytała Klara, chyba tylko po to by przerwać tą niezręczną atmosferę.
- Jakiejś wskazówki... Czegokolwiek, co...
Ale nie zdążyłam skończyć, bo przerwał mi gwałtowny trzepot skrzydeł. Nad nami przeleciała nietypowa trójka; czarnowłosa dziewczyna z gołębimi skrzydłami, ciemny blondyn z orlimi skrzydłami i starszy pan z sowimi skrzydłami. Zanim zdążyłyśmy jakkolwiek zareagować, ptaki zniknęły gdzieś w ciemnościach.
- Co do... - zaczęłam, ale znów przerwano mi wypowiedź. Tym razem był to zbitek kilku mrożących krew w żyłach dźwięków; rozdzieranej tkaniny, chrzęstu kości i kobiecego krzyku.
Spojrzałyśmy po sobie i zrozumiałyśmy się bez słowa. Pobiegłyśmy w kierunku, w którym przed chwilą poleciała trójka. Dobiegłyśmy do... miejsca kompletnego spustoszenia. Nakierowałam latarkę na dół. Wszędzie dookoła porozrzucane były strzępki ubrań, części ciał, pióra i krew, a na środku całego spustoszenia siedziały dwa olbrzymie aligatory. W powietrzu dosłownie czuć było atmosferę śmierci i grozy.
- Boże... - stwierdziła Klara, najwyraźniej powstrzymując odruch wymiotny.
Stałam wryta, niezdolna do jakiegokolwiek komentarza. Podczas, gdy my tak stałyśmy, aligatory zbliżały się do nas niespiesznym krokiem. Chyba się nie najadły.
I nagle to poczułam; jakąś falę, przypływ odwagi. To było jak grom z jasnego nieba, bardziej - jak słoń z przestworzy! Uda mi się! Pomszczę ptaki, tych biednych ludzi!
I ruszyłam prosto na krokodyle. Niestety, przypływ odwagi nie szedł w parze z rozsądkiem i instynktem samozachowawczym.
- Idiotko, co ty robisz?! - zawołała Klara, tak jakby z daleka, ale to mnie nie powstrzymało przed atakiem na gady. Już miałam walnąć krokodyla gołą ręką w pysk, ale ktoś złapał mnie za plecak.
- Puszczaj! - wyrywałam się, ogarnięta furią.
- Ogarnij się! - zawołała moja przyjaciółka, ciągnąc mnie za torbę.
Jeszcze chwilę się przepychałyśmy, a kiedy w końcu Klara zwyciężyła, mój plecak odleciał gdzieś daleko, a my usłyszałyśmy tylko chlupot wody.
- Świetnie - naburmuszyłam się jak rozzłoszczone dziecko.
- Wiesz... Teraz mam chyba większy problem niż twoja torba - dziewczyna wskazała coś za moimi plecami.
Po odwróceniu się, moim oczom ukazał się widok dwóch wyraźnie niezbyt miło nastawionych aligatorów, kłapiących zaciekle szczękami. W sytuacjach grożących śmiercią czas nagle zwalnia, a my podejmujemy instynktowne czynności. No, może nie w tym wypadku.
- Idź po moją torbę, mam tam nóż, szybko! - rozkazałam dziewczynie, a tej nie trzeba było dwa razy powtarzać. Teraz zostałam sam na sam z gadami.
 - Okej... Dobre zwierzątka - migdaliłam się do krokodyli, ale te wcale na ,,dobre zwierzątka” nie wyglądały. Zbliżając się do mnie, krokodyle pokazywały swoje długie zębiska, a ja z resztkami odwagi, zamknęłam oczy i przygniotłam aligatory do ziemi. Czułam pod rękami szamoczące się bestie i słyszałam ich usilne kłapanie, najwyraźniej oznaczające chęć uwolnienia się gadów. Ale chwila... czy to możliwe, że... jestem od nich silniejsza? Nieśmiało uchyliłam powiekę i ujrzałam coś, przez co musiałam zamrugać, żeby w to uwierzyć. Wielkie bestie, który jeszcze przed chwilą walczyły o życie, teraz leżały jak potulne pieski, bylebym przestała je dusić.
- O żesz... - szepnęłam, czując moją siłę.
No to teraz się pobawimy... - pomyślałam. Puściłam gady i zaczęłam intrygę. Walka jest formą sztuki, czymś na swój sposób niezwykle subtelnym. Uderzenie pięścią, kopnięcie z półobrotu... jest ,,farbą” na bitewnym obrazie. Wszystko mogłoby się po prostu zatrzymać, a teraz liczyłaby się walka.
Po dłuższej chwili zaciętej walki gady leżały wycieńczone, brzuchem do góry.
- Aga! - usłyszałam przyjaciółkę - Patrz, co mam!
Ale zanim dziewczyna zdążyła cokolwiek mi pokazać, za naszymi plecami usłyszałyśmy niski, kpiący głos.
- No witam, witam.


[Klara]

   Po tym jak zobaczyłyśmy szczątki ptaków, ledwo zdążyłam zasłonić ręką usta, by nie zwymiotować. Nie raz widziałam takie rzeczy na filmach, ale... W rzeczywistości nigdy bym nie pomyślała, że zobaczę resztki poszarpanego na części ciała i tyle krwi. To było okropne. Jeszcze przed chwilą widziałam tych ludzi żywych...
   Dopiero po chwili zauważyłam dwa olbrzymie potwory, wyłaniające się mozolnie z ciemności. Ostre zżółknięte kły odbijały w sobie światło latarki Agnieszki. Zielonkawa skóra, a przynajmniej na taką wyglądająca, była umazana plamami krwi. Kiedy podeszły bliżej, dostrzegłam, że to aligatory i już nawet nie miałam siły, by zastanawiać się, co one robią pod ulicami Krakowa.
   Na szczęście pozostał mi jeszcze rozum. Jedyną słuszną opcją, jaka wpadła mi do głowy, była ucieczka, ale w tej samej chwili zobaczyłam jak Aga rusza w stronę gadów.
   Zgłupiała do reszty?!
- Idiotko, co ty robisz?! - wrzasnęłam, ale nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi.
   Podchodziła coraz bliżej do bestii, tak jakby się ich w ogóle nie bała. Gorzej, jakby zaraz miała się na nie rzucić. Podbiegłam do niej i w ostatniej chwili, kiedy aligator prawie oderwał jej zębiskami rękę, chwyciłam ją za plecak. Przyciągnęłam ją do siebie, odsuwając tym samym od aligatorów.
- Puszczaj! - krzyknęła, patrząc w zwierzęta przed nią oczami wypełnionymi furią.
- Ogarnij się! - chciałam ją przywrócić do porządku.
   Nie chciałam, by ktokolwiek jeszcze tutaj zginął.
   Próbowałam ją coraz bardziej odsuwać do aligatorów, które miały na nas coraz większą chętkę. Jednak chwilę później, kiedy pociągnęłam ją z całej siły, torba zsunęła jej się z ramion. O mało co się nie wywróciłam, a torba bezwiednie pofrunęła do góry i upadła w samym centrum ścieków, przepływającej przez kanał obok. Fu.
- Świetnie – naburmuszyła się Aga.
- Wiesz...Teraz mam chyba większy problem niż twoja torba – szepnęłam, widząc, że przez naszą sprzeczkę aligatory zdążyły się do nas niebezpiecznie zbliżyć.
   Wskazałam palcem za Agę, która stała do nich tyłem. Kiedy je zauważyła, krzyknęła:
- Idź po moją torbę, mam tam nóż, szybko!
   Słysząc, że jedyna broń, którą miałyśmy, właśnie wylądowała w brudnej wodzie nawet się nie zastanawiałam. Co prawda smród i to, co tam pływało, skutecznie by wszystkich odstraszyło, ale to była nasza jedyna szansa na obronę. Bałam się trochę zostawić Agę samą, zwłaszcza po jej wcześniejszym zachowaniu, ale nie mogłam zwlekać.
   Biorąc głęboki oddech wskoczyłam do ścieków. Jednak to co mnie tam spotkało okazało się miłym zaskoczeniem, czego kompletnie się nie spodziewałam. Wokół mnie uformowała się wielka, lekko niebieskawa bańka powietrza, dzięki czemu mogłam spokojnie oddychać. Jednocześnie nie byłam mokra, a i lekko niwelowało nieprzyjemny odór.
   Lekko wybita z rytmu, dopiero po chwili się ocknęłam i zaczęłam się rozglądać za torbą. Trochę to trwało, ale w końcu ją dostrzegłam. Od razu popłynęłam w jej stronę, machając nogami najszybciej i najmocniej jak tylko mogłam. Kiedy już dopłynęłam do torby, sięgnęłam ręką poza bańkę. Poczułam nieprzyjemne zimno przechodzące przez dłoń, dlatego szybko chwyciłam co miałam i wciągnęłam z powrotem do mojego azylu. Jakimś cudem, całe zanieczyszczenia zmyły się z torby. Nie chciałam się nad tym dłużej rozwodzić, przynajmniej nie w tej chwili. Założyłam sobie plecak na ramię i kiedy już miałam wracać, trochę głębiej zobaczyłam małą... szkatułkę?
   Zanim zdążyłam się zastanowić, co to dokładnie było, prąd wypchnął to w moją stronę. Wciągnęłam to do bańki, jak wcześniej torbę. Ewidentnie – była to szkatułka. Miała dziwny, owalny zamek, bez wejścia na klucz. Pogładziłam owe miejsce palcem, a wtedy zamek się odblokował, a pokrywka z impetem się otworzyła. W środku była karteczka.
Nagle przypomniało mi się o walczącej na górze Adze. Zamknęłam szkatułkę i wypłynęłam na zewnątrz, wyciągając nóż. Jednak to co tam zobaczyłam zupełnie zbiło mnie z tropu. Gady leżały na ziemi, brzuchem do góry, sapiąc niemiłosiernie. Aga stała nad nimi, choć wyglądała, jakby ledwie się trzymała na nogach. Była tylko lekko zadrapana w niektórych miejscach, ale nie miała większych szkód. Jak...?
- Aga! Patrz co mam! - krzyknęłam, podchodząc w jej stronę.
   Jednak zanim zdążyłam jej cokolwiek pokazać, zza niej wyłonił się ktoś inny. Zwrócił się w naszą stronę, mówiąc niskim, kpiącym głosem.
- No witam, witam...
   Przełknęłam ślinę, czując, że aligatory sprzed chwili wcale nie były najgorszą atrakcją dzisiejszego dnia. Nie wiem, co mnie naszło, ale zamiast odpowiedzieć chłopakowi, otworzyłam plecak i do kieszeni zapinanej na zamek spakowałam szkatułkę. Zamknęłam szybko kieszeń, jak i torbę, po czym odwróciłam się z powrotem do chłopaka. Nie był teraz sam, za nim stało dwóch kolejnych. Czyżby...?
- Jesteście gadami, prawda? - spytałam, siląc się na pewność w głosie. Aga widocznie nie miała sił po walce, by powiedzieć lub zrobić cokolwiek. Co oni tu robią?
- O cho cho! Widzę, że ktoś nas zapamiętał! - zaśmiał się drwiąco. - Powinnyście nam dziękować, że jeszcze żyjecie...
- Dziękować? - zmrużyłam oczy, marszcząc przy tym brwi.
- Myślisz, że kto kazał aligatorom leżeć? Biedaki, wymęczyłyście je... Ale spokojnie, nie musicie przepraszać – uśmiechnął się w naszą stronę, po czym zaczął się zbliżać.
   Przez dziwne światło, którego lokalizacji nie znałam, mogłam im się uważniej przyjrzeć. Wszyscy trzej mieli oczy z podłużnymi źrenicami, niczym u prawdziwych gadów. Kiedy ten z przodu mówił, było widać jak długi, cienki język niemal wije się z każdą wypowiedzianą sylabą. Ten sam chłopak nie wyglądał na dużo starszego od nas... Miał dość młode rysy twarzy. Z tego co widziałam, był brunetem, choć mogła to spowodować wszechobecna ciemność.
- Wystarczy, że ładnie podziękujecie – kontynuował drugi.
I ten wyglądał na mniej więcej równego wieku, co my. Miał brązowe włosy i uśmiechał się do nas równie szyderczo, co tamci. Każdy z nich był na swój spokój niepokojący, zaczynałam się bać. Ale nie mogłam tego dać po sobie poznać.
- A jak nie podziękuję? - kontynuowałam rozmowę, chowając w tylnej kieszeni nóż. Tak na wszelki wypadek...
- Och, tym się nie martw – zaśmiał się ostatni z nich. - Sami sobie odbierzemy nagrodę.
   Przełknęłam nagle powstającą w moim gardle gulę. Co mieli na myśli? Zaczęłam się bać nie na żarty. Byłam wręcz przerażona. Któryś z nich zaśmiał się, widząc moją minę. Co chcą zrobić?
- Klara, nie podoba mi się to – szepnęła mi do ucha przyjaciółka, która przed chwilą się do mnie zbliżyła.
   Jeszcze przed chwilą planowałam ucieczkę, ale wszystkie plany runęły, gdy zobaczyłam, w jakim ona jest stanie. Miała płytki oddech i nawet, żeby stać, musiała się podeprzeć o moje ramię. Musiała być zmęczona po walce, cholera!
   Niestety, w trakcie moich rozmyślań, gady zdążyły do nas podejść. Otoczyli nas, co wyglądało jakby stanęli w jakimś bitewnym szyku. Szatyn sięgnął ręką w naszą stronę, a ja nie mogłam już dłużej stać bezczynnie. Wyciągnęłam z kieszeni nóż i zamachnęłam się na tyle mocno, żeby móc go sięgnąć. Udało mi się, po chwili zdezorientowany chłopak upadł na ziemię, łapiąc się za krwawiącą rękę. Nie zdałam sobie sprawy z tego, co zrobiłam, póki nie zobaczyłam pod sobą maleńkiej kałuży krwi, a na jej środku kilka palców. Po chwili chłopak wstał i ruszył w którąś stronę, znikając w jednym z kanalizacyjnych korytarzy.
   Nim zdążyłam pomyśleć, zostałam zaatakowana przez pozostałych. Zwinnymi uchami wyjęli mi broń z ręki i wyrzucili do ścieków za nami. Nie mogłam jakkolwiek zareagować, kiedy powalili mnie niezbyt delikatnie na ziemię, a Aga runęła wraz ze mną, ledwo kontaktując.
- Zostaw mnie! - wrzasnęłam, kiedy złapali mnie za nogi.
   Poczułam na udach mocny nacisk, kiedy któryś z nich na nich usiadł. Próbowałam podeprzeć się rękami i zwalić go z siebie, ale moje wysiłki poszły na nic. Był ode mnie zdecydowanie silniejszy. Szybko wziął moje nadgarstki i ścisnął, przez co na pewno zostanie na nich ślad. Nie mogłam ich wyrwać, za mocno je trzymał. Po chwili poczułam jak oplata wokół moich rąk jakiś sznur i zawiązuje go na tyle, żebym nie mogła poruszyć nimi nawet na milimetr. Zaczęłam się szarpać, żeby zrobić cokolwiek, ale było już za późno.
- Nie... Nie wierć się, kurwa! - krzyknął ten siedzący na mnie, po czym walnął mnie w pośladek.
   Wtedy zrozumiałam o co dokładnie im chodziło. Zaczęłam się szamotać coraz bardziej, kiedy w głowie rozbrzmiała mi jedna myśl. „Chcą mnie zgwałcić... Chcą nas...”. Udało mi się go kopnąć, tym samym skopując go ze mnie. Odsunęłam się kawałek, odwracając plecami do ziemi, ale ten nie dał za wygraną. Podszedł do mnie. Resztką siły, która powoli zaczęła ze mnie uchodzić, kopnęłam go, jednak ten tylko cofnął się kawałek, unikając ciosu.
- Ojej, zmęczyłaś się? - zaśmiał się kpiąco. - No cóż, ja nie...
   Ostatnie co mogłam w tej chwili zrobić, to płakać. Kilka pojedynczych łez ściekło po moich brudnych policzkach, kiedy brunet był coraz bliżej.
- Mam na imię Kamil, zapamiętaj sobie to imię – uśmiechnął się po raz ostatni, po czym kucnął nade mną i zaczął związywać mi też nogi. - Nie chcemy, żebyś znowu zaczęła się wyrywać, prawda?
   Po wypowiedzeniu tych słów zamilkł, widząc, że i ja nie mam zamiaru się już odzywać. Spojrzał na mnie dziwnie, jakby zaintrygowany. Nie uśmiechał się, jego wyraz twarzy wskazywał na jawne zaciekawienie. Kiedy ja siedziałam pod ścianą, zwinięta jak szynka bez możliwości poruszenia się, on zbliżał się niebezpiecznie w moją stronę, przejeżdżając ręką wzdłuż moich nóg. Czułam, jak ogromnej wielkości gula zatyka mi gardło, przez co wydawałam z siebie stłumiony szloch, a nieprzyjemne dreszcze w miejscach, w których chłopak zaczął mnie dotykać tylko potęgowały złe uczucia. Mój mózg zakrył się pustką, kiedy ten był na tyle blisko mnie, żebym czuła jego oddech na swoich ustach. Po chwili zachłannie się w nie wczepił, a ja nie po raz pierwszy tego dnia wrzasnęłam, jednak zostałam stłumiona.
- Ciiii... Cicho... - szepnął. - I tak cię nikt nie usłyszy...
   Miał rację. Miał cholerną rację. Byłam skazana na jego łaskę i na nic więcej. Zamknęłam się, tak jak mi kazał. Bałam się, że zrobi coś więcej, choć... i tak zamierzał to zrobić. A po tym mnie zabije? Zostawi? Może powtórzy, ulży sobie kilka razy?
   Tak cholernie się teraz bałam. Wiedziałam, że nikt mi nie pomoże, a jednak.. Gdzie tam głęboko wciąż błagałam o pomoc... Ja nie chcę tak skończyć...
   Zacisnęłam zęby, kiedy usta Kamila zjechały na moją szyję. Pozwoliłam łzom lecieć swobodnie, nie mogłam ich już powstrzymywać. Jego zimne wargi zasysały moją skórę, boleśnie ją od czasu do czasu przygryzając. Jego ręka jeździła wzdłuż biodra, zahaczając o zamek moich spodni. Odpiął jeden guzik i wtedy wyrwał mi się z ust ostatni szloch. Chłopak oderwał się od mojej szyi i spojrzał na mnie gniewnie, ale już mnie to nie obchodziło. I tak zrobi ze mną, co chce...
   Wtedy, zamiast wrócić do tego co robił, wjechał rękami pod moją koszulę, po chwili rozszarpując ją na dwie części. Położył ręce na mojej talii. Pod wpływem jego dotyku moja skóra wyginała się i przechodziły przez nią dreszcze. Ciało jeszcze walczyło.
   Nie zatrzymując się, bez żadnych wyrzutów sumienia, czy czegoś podobnego, chłopak chwycił moje piersi i ścisnął. Nie mogłam się powstrzymać, mimo guli w gardle i strachu, obezwładniającego moje ciało, przed syknięciem z bólu. Bawił się chwilę, bez skrępowania, aż się chyba znudził.
   Czułam się gorzej, niż to, co pływało w kanałach niedaleko nas. Kompletnie pozbawiona wszystkiego, co sobie ceniłam, pozbawiona godności i zaraz czegoś więcej. Czułam się nikim, byłam w tej chwili nikim. Bałam się, czy zdołałabym się kiedykolwiek po tym pozbierać. Może lepiej, gdyby mnie na koniec zabił? Nie chciałam nigdy umierać, ale teraz czułam, jakbym nie miała już po co żyć.
   Kamil w czasie moich rozmyślań dobrał się do zamka od spodni, ale ja byłam myślami gdzieś daleko. Starałam się nie myśleć o tym, co robi, co dopiero zrobi, byleby tylko było po wszystkim.
   Odwróciłam wzrok od mojego oprawcy. Przeniosłam go na Agę, ale... Ona nie żyła? Nie... Jeden z tych typów się do niej dobierał, ale ona nie reagowała. Prawdopodobnie zemdlała. Nie wiedziałam, czy jej zazdrościć, czy współczuć. Była kompletnie nieświadoma, co się dzieje wokół niej.
   Ale ona miała do kogo wracać. Walczyłaby, gdyby tylko mogła. Ja się poddałam, ona by tego nie zrobiła. Miała dla kogo żyć. Dla rodziców, dla Mikołaja... Mikołaj...
Poczułam chłód na udach, kiedy chłopak zdarł ze mnie resztki godności. Spodnie rzucił gdzieś za siebie, prawdopodobnie trafiły do ścieków. Spojrzałam na niego ostatni raz, ale szybko tego pożałowałam. Miał zmrużone oczy, jakby z zadowolenia i oblizał na mój widok usta. Ledwo powstrzymywałam się, żeby nie zwymiotować.
   Powoli wyłączyłam wszystkie swoje zmysły. Nie chciałam cierpieć, nie chciałam tego...
   Przez zamglone oczy widziałam dziwny ruch, gwałtowny i chaotyczny. Już się zaczęło? Nie czuję tego? Może się wyłączyłam bardziej, niż myślałam?
   Trwałabym w tych dziwnych przekonaniach, gdyby nie głos, który doskonale znałam. I nie należał on do Kamila.

2 listopada 2016

Zwierzęcy Instynkt - Rozdział 10

Hehe. Jakby to... Nie, wcale ostatni rozdział nie był wstawiany dwa miesiące temu... Sorki, mamy megaaa dużo pracy, ale jest, jest! Owoc naszej pracy! Nasze dziecko! Zwieńczenie naszego niezwykłego wysiłku!... Dobra, staph. Pamiętaj o zostawieniu oceny i komentarza. Enjoy ~~~ ~

[Klara]

   Od razu po wejściu do budynku, napadło mnie stado rozbrykanych dzieci, przez co prawie straciłam równowagę.
   - Klaruś! - krzyknęła jedna z dziewczynek.
   - Co, Oluś? - przedrzeźniałam ją, na co zachichotała.
   - Pani Iza się o ciebie martwiła…
   - To prawda, że uratowałaś świat? - przerwał jej mały Kacper, praktycznie wykrzykując słowa.
   - Co? Nie! I wróć, czemu Iza się martwi? - zakłopotałam się, na co wszystkie dzieciaki się zaśmiały.
   - Byłaś w telewizji! - powiedzieli wszyscy na raz.
   - Jesteś gwiazdą!
   - Bohaterem!
   - Nie jestem - ciężko było mi coś powiedzieć, przez chór dzieci. - Wiecie, gdzie Iza?
   - W kuchni - no tak, po co pytałam, przecież ona zawsze tam siedzi.
   - To ja idę do pani Izy, a wy… - zrobiłam dramatyczną przerwę. - Wy do łóżek.
   Mój rozkaz spotkał się z ich głośnym jękiem, ale wszyscy poszli posłusznie tam, gdzie im kazałam. Oczywiście nie za darmo, ale obiecałam do nich później zajrzeć. W końcu musiałam dać im te żelki.
   Skierowałam się do stołówki, od której było przejście do kuchni. Zapukałam lekko, żeby później nie wystraszyć kobiety moim nagłym wtargnięciem, po czym weszłam do środka.
   Tak jak przypuszczałam na środku, prawdopodobnie robiąc sobie kolację, stała Iza. Od dawna zakazała mi do siebie mówić per pani, mimo że na początku się temu sprzeciwiłam.
   Iza była staruszką, choć wcale nie wyglądała na swój wiek. Zdecydowanie nie przypominała zgrzybiałych sześćdziesięciolatek, które mijałam często na ulicy. Miała niewiele zmarszczek na twarzy, które i tak były tylko efektem jej ciągłego uśmiechu na ustach. Kiedy weszłam do kuchni, patrzyła na mnie, jak zawsze przepełnionymi szczęściem i spokojem, niebieskimi oczami.
   - Już myślałam, że nie przyjdziesz… - westchnęła, łapiąc się za serce.
   - Czemu miałabym? - zapytałam, podchodząc do kobiety i obejmując ją.
   Westchnęła jeszcze raz, oddając uścisk. Po chwili odsunęłyśmy się od siebie i zabrałam się za dalsze przygotowywanie posiłku, za co dostałam ciche podziękowania. Iza podsunęła sobie krzesło, żeby być obok mnie, po czym postanowiła kontynuować.
   - Pewnie nie chcesz tu już z nami siedzieć... - zaczęła.
   Wiedziałam, że będzie to gadka w stylu “pewnie nas już nie chcesz, dorosłaś, gdzie moja mała Klarinka?”. Jakby ktoś z moich przyjaciół dowiedział się o tym zdrobnieniu z dzieciństwa to ukatrupiłabym na miejscu…
   Jednak nie przerwałam kobiecie i pozwoliłam jej mówić dalej.
   - ...wiesz, szkoła, znajomi… Chłopak? - zapytała, na co zaśmiałam się pod nosem.
   - Nie mam chłopaka - odpowiedziałam, na wpół chichocząc. Ta kobieta potrafiła nawet najpoważniejszą rozmowę rozluźnić.
   - Aj tam, nie wierzę, że nikt ci się jeszcze nie spodobał - mruknęła i machnęła na mnie ręką.
   - Właściwie… - mruknęłam pod nosem, ale czujny słuch staruszki zdołał wszystko zrozumieć.
   - Taaak…? - zainteresowała się, robiąc przy tym zabawną minę.
   - Może, ale powiedz w końcu, dlaczego tym razem chcę was zostawić? - uniknęłam tematu.
   - Zakochasz się i takie tam - zwłaszcza to “i takie tam”. Czy ta kobieta nie jest cudowna? - Zapomnisz o mnie. I tak już coraz rzadziej można cię spotkać, niedługo kompletnie znikniesz… Co się stało z tą kręcącą się ciągle pod nogami Klarinką?
   Wiedziałam, że to powie.
   Ucichłam na chwilę, skupiając się na krojeniu warzyw i wrzucaniu ich do miski. Upłynęło kilka sekund, zanim znów się odezwałam.
   - To, że nie ma mnie tu tak często, nie znaczy, że o was zapomnę. Nie mogłabym, przecież wiesz… - mruknęłam, zabierając się za przygotowywania ciasta na omlet warzywny. Iza to uwielbiała.
   - Niedługo się wyprowadzisz, pojedziesz na studia…
   - Będę was odwiedzać - przerwałam.
   Wyjęłam patelnie i postawiłam na kuchence, po chwili wbijając jajka i nalewając mleko. Dodałam też to, co było w misce i powoli zaczęłam mieszać drewnianą łopatką, a Iza jak gdyby nigdy nic kontynuowała.
   - Weźmiesz ślub i będziesz miała dzieci...
   - Do tego to mi daleko - zaśmiałam się. - Chcesz, żebym zapomniała?
   - Jaaa?! - udała oburzenie. - Oczywiście, że nie, nawet tak nie myśl!
   - Żartowałam, ale przestań już. Zapewniam cię, że choćby mnie długo nie było, to wrócę - powiedziałam, poważniejąc.
   - To co z tym chłopakiem? - skąd ja wiedziałam, że mi nie odpuści.
   - Nic - machnęłam w jej stronę łopatką. Jednak nie dała za wygraną, patrząc na mnie wzrokiem, który nie znosił sprzeciwu. - To brat mojej przyjaciółki…
   - O rany, pamiętam jak byłam w twoim wieku i przyjaźniłam się z taką jedną zdzirą, no cóż, ale brata miała genialnego! A w łóżku… - wiedziałam, że za bardzo się rozkręca, więc postanowiłam jej przeszkodzić, odchrząkając. - ...oj tam, przecież i tak wiesz, o czym chciałam powiedzieć. Byliśmy nawet razem, ale…
   - …nie tolerował glukozy i wasza randka w cukierni nie była najlepszym pomysłem - skończyłam za kobietę.
   - Mówiłam już? - zaśmiała się z samej siebie. - Ta skleroza na starość…
   - Trzymaj - podałam jej talerz, na którym chwilę później pojawił się omlet. - Smacznego.
   - Dziękuję - szepnęła, biorąc do jednej ręki widelec i zaczynając jeść.
   Bardziej mnie martwiło, że drugą ręką rozmasowywała sobie nogę. Wiedziałam, że nie chciała mnie martwić, więc nie zapytałam, zawsze mogłam to zrobić później.
   - A! - przypomniało mi się. - Idę do dzieciaków!
   - Odwiedź Kasię, polubisz ją. Nie poznałaś jej jeszcze, prawda? Jest kompletnym przeciwieństwem ciebie z dzieciństwa, ale ją polubisz - kobieta zaśmiała się.
   Uwielbiałam radosne ogniki w jej oczach, kiedy mówiła o jakimkolwiek dziecku z sierocińca. Widać, że kochała je jak własne dzieci, których nigdy nie mogła mieć, a może nawet i bardziej.
   - Dobranoc - szepnęłam, wychodząc z pomieszczenia i cicho zamykając za sobą drzwi, które miały tendencje do głośnego skrzypienia.
   Weszłam na pierwsze piętro i zapukałam do pokoju chłopców. Głośne rozmowy nagle ucichły, na co zaśmiałam się pod nosem, a słysząc ciche “proszę”, weszłam do środka.
   - Czekaliście na mnie? - zapytałam, wchodząc w głąb pokoju, gdzie przy biurku stało krzesło, na którym usiadłam.
   - Niee…? - stwierdził Kacper, niezbyt przekonująco.
   - Właśnie! - przytaknął mu inny chłopiec, Kamil.
   Cała piątka chłopców w tym pokoju była w podobnym wieku, między 6 a 7 lat. Z tego co wiedziałam, to Kaper był najstarszy i tak też się zachowywał.
   - No to idę - podniosłam się i ruszyłam w kierunku drzwi.
   - Nie! - wyrwało się wszystkim. - Znaczy… idź. Nie potrzebujemy cię.
   - Jej! Więcej żelków dla mnie! - zaśmiałam się, otwierając drzwi.
   - Czekaj! Wracaj! - zawołali razem, na co nie mogłam powstrzymać śmiechu. - Nie śmiej się z nas… Albo śmiej i daj żelki.
   - Dobra, trzymajcie - rzuciłam opakowanie słodyczy na biurko. - Ale spać.
   - Tak, tak… - już w ogóle nie przejmowali się ty, co do nich mówię.
   - Jakieś podziękowania? Coś? Nie? - nie dostając żadnej reakcji, dodałam bardzo dojrzale: - Już się z wami nie będę dzielić.
   To było bardzo dojrzałe jak na (prawie) osiemnastolatkę wśród siedmiolatków. Ale przynajmniej tym udało mi się uzyskać jakikolwiek odzew z ich strony.
   - I tak się podzielisz - mruknął któryś z nich.
   - Zobaczymy - mruknęłam, ponownie wychodząc z pokoju.
   I znowu mi na to nie pozwolono. Poczułam jak coś łapie mnie za koniec bluzki, więc odwróciłam się i zobaczyłam na sobie malutką rączkę “lidera” chłopców.
   - Ale wrócisz? - wydął dolną wargę.
   - Nie.
   - No ej… - mruknął niezadowolony. - Przepraszam.
   Zrobiłam zdziwioną minę, przykładając dłoń do ucha.
   - Co mówiłeś? - udałam, że nie usłyszałam jego wyszeptanych przeprosin.
   - Słyszałaś - burknął i wiedziałam, że go już nie przegadam.
   Kucnęłam przed nim, zabierając jego rączkę z mojej bluzki w moją dłoń. Spojrzał na mnie, wciąż z wydętą wargą jak dziecko, którym zresztą był, a ja uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco i powiedziałam:
   - Oczywiście, że wrócę.
   Po tym pożegnałam się z chłopcami i poszłam do dziewczynek. Byłam zdziwiona, a jednocześnie rozczarowana, bo okazało się, że wszystkie zasnęły. Poprawiłam im tylko koce i zostawiłam żelki na biurku, podpisując prostym “od Klary” z serduszkiem w rogu napisu. Konika postanowiłam dać Kasi dopiero wtedy, gdy uda nam się poznać, więc na razie go zostawiłam.
   Później poszłam na drugie piętro, gdzie między innymi był mój pokój. Zanim jednak zdecydowałam się odpocząć, odwiedziłam starsze dziewczyny, w tym Kalinę.
   - Przeszkadzam? - spytałam po zapukaniu, a nie doczekując się odpowiedzi, weszłam do środka.
   Całą czwórką były wciągnięte w jakiś film, który oglądały na laptopie. Były zbyt zajęte oglądaniem, żeby mnie zobaczyć. Nie chciałam im przerywać, jednak nagle usłyszałam tekst “...bo mam cholerne pięćdziesiąt twarzy.”, a zaraz po nim “To mi je wszystkie pokaż”, więc zainterweniowałam. Podeszłam do laptopa i zanim któraś z nich zdążyła zareagować już dawno trzymałam zamknięty laptop w ręce, drugą rzucając im paczkę żelków.
   - A co my, dzieci? - mruknęła niezadowolona Laura.
   - Tak - odpowiedziałam tylko w duchu śmiejąc się z ich niezadowolonych min. Cóż, na mojej zmianie takich rzeczy nie będą oglądać.
   - Oddaj laptopa - powiedziała Kalina. - Proszę?
   - Nie ma mowy, może jutro, ale najpierw pogadam z Izą - stwierdziłam.
   Dziewczyny otworzyły paczkę żelków, a w pomieszczeniu zapanowała cisza.
   - Nie mówisz serio, nie? - spytały wszystkie naraz.
   - Nie wiem, może… - wolałam zostawić je w niepewności. - A teraz idźcie spać.
   - Nie jesteś naszą matką - odpyskowała jedna z nich. - Pewnie dlatego twoja cię zostawiła…
   - Dlaczego? - odparłam spokojnie, aż zbyt spokojnie.
   - Rządzisz się.
   - Kiedy mnie zostawiła miałam zaledwie miesiąc, nie mogłam się wtedy rządzić - wzruszyłam ramionami, jakby nic się nie stało.
   Dziewczyny spuściły głowy na dół i poszły do swoich łóżek, a mi tylko o to chodziło. Wyszłam z pokoju, mówić krótkie “dobranoc” i poszłam do swojego pokoju, po drodze mijając pokój do starszych chłopaków. Mimo że byli starsi od tamtych na dole, byli młodsi ode mnie, przez co czułam się stara. Byłam najstarszą osobą w sierocińcu, nie wiedziałam czy się z tego cieszyć, czy nie.
   Rzuciłam im żelki, nie trudząc się z wchodzeniem do środka, gdzie było pewnie gorzej niż w stajni Augiasza, krzycząc, że następnym razem załatwię im czipsy i szlugi. Kto powiedział, że wszędzie muszę pilnować porządku? Ich i tak nie dało się upilnować.
   Chłopaki odkrzyknęli coś na wzór “dzięki”, albo “dobranoc” i tyle było z moich odwiedzin tam. W końcu mogłam wrócić do swojego łózka, na które się rzuciłam, jak tylko je zobaczyłam. Nie trudziłam się z prysznicem, w końcu jutro weekend i mogę spać, a nie szkodzi przecież wziąć prysznica rano.
   Zanim zasnęłam, pomyślałam o tym, co robi teraz Mikołaj i Aga, ale zaraz po tym odpłynęłam.

[Agnieszka]

 Podczas wracania do domu pomiędzy mną, a Mikołajem panowała niezręczna cisza. O ile znam mojego brata, to myśleliśmy o tym samym: Co ukrywa Klara? Po kilku minutach chłopak spytał:
 - Myślisz... Myślisz, że ona nie ma domu... albo coś w tym stylu? No wiesz, musi być jakiś powód dlaczego nie chce, żebyśmy ją odprowadzali...
 Pokręciłam tylko głową w milczeniu. Skąd ja to mam wiedzieć? Żebyśmy mieli tylko jakiś ślad, poszlakę... A tu nic. Nic o niej nie wiemy.
 Po chwili byliśmy już pod naszym domem. Zanim weszliśmy do środka, przed furtką zauważyłam czyjąś sylwetkę. Czy to...?
 - Cześć Mikołaj - oznajmiła. Teraz nie miałam już wątpliwości. To Ola, była dziewczyna Mikołaja.
 - Ola? - spytał Mikołaj, na którego twarzy malowało się zdziwienie i radość - Co ty tutaj robisz?
 Nie chcąc im przeszkadzać, wślizgnęłam się do środka. Ale... Co tu robiła była mojego brata? Szczerze mówiąc nie przepadałam za nią. Jeśli miałabym wybrać sobie bratową, to byłaby to Klara.
   A propos Klary.... Musiałam z kimś o tym porozmawiać. Tata był chyba najlepszym rozwiązaniem.
  - Tato? - spytałam, wchodząc do jego gabinetu - Jest sprawa...
  Ojciec siedział przy komputerze z okularami na końcu nosa. Szybko klikał w klawisze i najwyraźniej był wciągnięty w ,,trans pisarski” - jak on to ujmował. Tak, mój tata był pisarzem i tworzył różne opowiadania. Ba, raz nawet wydał swoją książkę, ale to było jeszcze zanim się urodziłam.
   Kiedy ojciec mnie zauważył, założył sobie okularki na głowę i zamknął komputer.
  - Jasne. O co chodzi, Aga? - spytał trochę zmęczonym głosem.
  - Muszę z tobą porozmawiać - oznajmiłam i rozciągnęłam się wygodnie na kanapie - No bo... - opowiedziałam mu o Klarze i o tym, że martwi mnie jej zachowanie.
  Tata założył nogę na nogę, jak psycholog i podrapał się po głowie.
  - Wiesz... - zaczął, patrząc mi w oczy - Nie powinnaś robić nic na siłę. Najwyraźniej twoja przyjaciółka ma powody, żeby ci o tym nie mówić. Nie naciskaj, a w pewnym momencie sama ci powie.
  - Tak myślisz? Może i racja...
   Nagle usłyszałam jak drzwi wejściowe się otwierają, a zaraz potem gwałtownie zatrzaskują. Świetnie, chyba Mikołaj miał sprzeczkę z Olą... Podziękowałam tacie i wyszłam z pokoju. Weszłam na górę i zapukałam do pokoju brata.
 - Ej? Co się dzieje? - spytałam starając się , żeby mój głos brzmiał jak najbardziej łagodnie.
 Cisza.
  - Czyżbym miała deja vi? - spytałam z przekąsem. Niewiele myśląc weszłam do pokoju i zobaczyłam, że Mikołaj nagrywa vloga. Ta, to go zawsze w pewien sposób odprężało.
  - I to by było na tyle w dzisiejszym odcinku! Jeśli ci się podobało zostaw łapkę w górę. A i byłoby miło, gdybyś zasubskrybował mój kanał. Dzięki i na razie! - Mikołaj uśmiechnął się jeszcze do widzów i zakończył nagrywanie. Po skończeniu zdjął kaptur z głowy i przybrał ponury wyraz twarzy - Co? - spytał mnie niezbyt serdecznym tonem.
  - O co chodziło Oli?
  - Nieważne.
  - A mimo to wyglądasz na zdołowanego.
  - Nieważne, okej? Weź już spadaj. A i oddaj mój klucz.
 No nie, tego za wiele. Ja tu z dobrym sercem się martwię, a ten co? Czarna niewdzięczność.
  Prychnęłam na niego i wróciłam do mojego pokoju po jego klucz i  w niego rzuciłam.
  - Wiesz co? Wkurzasz mnie. Rozumiem, że jesteś zdołowany, ale niektórzy starają się ci pomóc. Więc bądź tak łaskaw i następnym razem się tak do mnie nie odzywaj. Jeśli w ogóle będzie jakiś następny raz - warknęłam i wyszłam z jego pokoju trzaskając drzwiami. Cała byłam nabuzowana i zdenerwowana.
  Poszłam do łazienki i wzięłam prysznic. Ten mnie chyba trochę rozluźnił. Po wyjściu z kabiny dokładnie się wytarłam i wysuszyłam włosy. Przebrałam się jeszcze w bokserkę i krótkie spodenki, a włosy zaplotłam starannie w warkocz. Podreptałam po schodach na górę i weszłam do mojego pokoju. Po całym tym dniu byłam... bardzo zmęczona. Bez namysłu rzuciłam się na łóżko i zasnęłam.
 - ...ługo czekać, żeby każdy z Państwa zasnął... - czekaj, co? Czy mi się wydaję, czy to głos Dean’a? To sen? Czy kolejne zadanie?
 - Dobrze, myślę, że już każdy z Państwa mnie słyszy! Tak dla przypomnienia - ja jestem Dean Johnson i dzisiaj właśnie odbyło się drugie wyzwanie. Gratulacje! Przeszli Państwo dalej! Z wyjątkiem pewnej grupy.
 I nagle z cichym pyknięciem przed moimi oczyma ukazał się ekran, który na razie był wyłączony. Czyżby kolejna grupa miała odpaść? Nie chcę na to patrzeć...
I najwyraźniej nie tylko ja miałam takie wrażenie, bo usłyszałam różne szepty.
- Nawet nie próbuj!
- Nie, ja nie chcę tego oglądać...
- Braciszkuuuuu... Co się dzieje?
Podczas tych szeptów nagle włączył się telewizor i wszyscy ucichli. Na ekranie ukazała się dwójka bliźniaczych nerdów - chłopaka i dziewczyny i łysego mięśniaka. Nerdy spoglądały zza okularów oczami w stylu owadów typu ważka, mucha, natomiast łysy na ramionach miał coś rodzaju granatowego, błyszczącego pancerza.
 - Co jest? - spytał osiłek.
- Nie wiem, ale mi się to nie podoba - stwierdziła dziewczyna z nerdowskimi okularkami.
I nagle na ,,scenę” wszedł Dean, niczym kat, który ma dokonać wyroku.
- Bardzo mi przykro... Ale to należy do... Moich obowiązków - Johnson zaczął obchodzić trójkę, jak drapieżnik polujący na ofiarę.
- Przestań! - krzyknął ktoś - Po co ty to w ogóle robisz?
- On cię nie słyszy, cymbale... - stwierdził jakiś żeński, opryskliwy głos.
W tym samym czasie Dean stanął przed trójką i oznajmił:
- Przykro mi to mówić, ale przegrali Państwo drugie zadanie. Wiecie, co się teraz stanie...?
- Nieee.... Proszę... - płakała nerdka - Ja nie chcę...
Ale zanim dziewczyna dokończyła, Johnson pstryknął palcami. 1... 2... 3... Puf. I nagle trójka zniknęła. Czekaj... co? Zniknęli? Ktoś skomentował to trzema prostymi słowami, które miałam teraz na myśli:
- What the fuck?
- Nie... Patrzcie oni tam są, ale... są owadami! - skomentowała to jakaś dziewczynka.
I rzeczywiście: Jeśli się przyjrzeć, to na ekranie telewizora można było dostrzec małe kropki, które były najwyraźniej były owadami. Nie wiedziałam czy film nadawany jest na żywo, czy jest to po prostu nagranie, ale gęsia skórka mnie przeszła na widok osoby, która chcąc się pozbyć natrętnej muchy zabija ją ręką. Wkrótce jednak przekonałam się, że nagranie jest live’m. Dean Johnson odwrócił się w kierunku kamery i oznajmił:
 - No to czarna robota wykonana!
 Usłyszałam szepty pełne sprzeciwu.
 - Czarna robota? - prychnął ktoś w oddali - Zabijanie ludzi jest czarną robotą?
 - Kretyn!
 - Walony sadysta...
 - A więc, widzimy się za chwilę, omówimy szczegóły trzeciego zadania - oznajmił Johnson, nie słysząc, lub ignorując wcześniejsze uwagi.
Kolejne zadanie? Nie byłam pewna, że i tym razem wygramy. A co... A co jeśli przegramy? Czy staniemy się zwykłymi zwierzętami? Po prostu ssakami ogarniętymi zwierzęcymi instynktami?
 W mojej głowie głębiło się pełno takich myśli, ale w jednej chwili po prostu zniknęły, gdy pojawił się Dean, a w tym samym momencie telewizor po prostu znikł. Inni, którzy wypowiadali swoje oburzenie na głos, również ucichli przysłuchując się Johnsonowi. Zaczęło się jak w teatrze - wszyscy ucichają, gdy na scenę wchodzi artysta i zaczyna mówić. No, piękny mi ,,artysta” od siedmiu boleści.
 - A więc moi Państwo - tu złożył ręce jak do modlitwy - Mam obowiązek, ba zaszczyt, przedstawić Wam szczegóły trzeciego zadania. Ale! Żebyście mogli się wczuć, postanowiłem umilić Wam czas.
 Gdy wypowiedział ostatnie słowo w tle zaczęła grać jakaś piosenka w stylu jazz.
 - Człowieku! - stwierdził jakiś chłopak - Czy my jesteśmy w ,,Jaka to melodia?”? Nie wydaję mi się! Jesteśmy prawdziwymi ludźmi, a nie zabawkami, którymi możesz się tak po prostu bawić! Naprawdę dzięki, zrobiłeś nam klimat w luj.
 - Och, panie Tomczyk, nie wydaję mi się, żeby musiał Pan się uciekać do takiej agresji słownej! - stwierdził Dean, mrużąc oczy - Tak więc, trzecie zadanie! Na wstępie muszę pogratulować całej piętnastce, za to, że dotrwaliście tak długo! A więc... W podpowiedzi do trzeciego zadania mogliście domyśleć się, że nie będzie ono proste i czyste. Waszym zadaniem będzie zabranie podpowiedzi ze ścieków. Może nie brzmi zbyt schludnie, ale nie powinno być trudne, prawda? A więc nie. Czekają Was przeszkody, które dla niektórych będą proste do wykonania, a dla innych wręcz przeciwnie. Na wykonanie tego zadania będziecie mieć trzy dni. Tak więc... Pobudka! - Dean pstryknął i zanim zdążyłam cokolwiek o tym pomyśleć, obudziłam się. Czyli... Ostatnim zadaniem są ścieki?