20 stycznia 2017

Zwierzęcy Instynkt - Rozdział 12

[Mikołaj]

   Siedziałem sam w pokoju, jak i w domu. Rodzice zapewne byli w pracy, a Aga wybyła z samego rana. Wyszła o 9, pytając mnie, czy nie chcę z nią “łaskawie” iść, ale odmówiłem. Nawet nie wiedziałem, gdzie poszła, pamiętałem tylko, że chodzi o trzecie zadanie. Po tym, jak mi nagadała wczoraj zdziwiłem się, że w ogóle do mnie znowu zagadała.
   Nie potrafiłem zrozumieć, co się stało wczorajszego dnia. Jak przez mgłę pamiętam całą sytuację w sklepie i… ucieczkę Klary. Nie byłem zbyt dobry w zbyt długim rozmyślaniu na jeden temat, ale od niej nie mogłem uciec myślami nawet na chwilę. Dlaczego tak bardzo nie chciała, byśmy do niej poszli? Nie wierzyłem, żeby była bezdomna, nie wyglądała na taką. Co ja bredzę, ona jest za ładna, na pewno nie mogłaby mieszkać pod mostem, nie dopuszczałem do siebie nawet takiej myśli. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż nie wiedziałem, co się z nią dzieje, kiedy nie jest z nami ani w szkole. To tak strasznie irytowało, ale nie mogłem przecież na nią naciskać. A może właśnie powinienem?
   Nie potrafiłem się skupić ani wymyślić czegoś konkretnego. Moje myśli wciąż krążyły wokół tej jednej dziewczyny… no, może dwóch.
   Ostatnie czego się wczoraj spodziewałem to wizyta Oli. A tym bardziej nie przewidziałem jej słów. Doskonale pamiętam, jak zerwała ze mną od tak, jakby to co budowaliśmy przez 3 lata było niczym. Bo ma innego... Jakim prawem mogła tak po prostu wrócić i myśleć, że chcę ją z powrotem? Mimo wszystko ją kochałem, dlatego to zabolało mnie najmocniej.
   Po naszym zerwaniu pojawiły się te cholerne uszy, a po tym Klara… i wracamy do punktu wyjścia.
   Westchnąłem, podnosząc swoje ciężkie dupsko z wyra. Podniosłem z ziemi jakąś wymemłaną koszulkę i ją na siebie założyłem, bo to teraz siedziałem w samych bokserkach. Domyślałem się jednak, że w reszcie domu nie jest tak przyjemnie ciepło jak u mnie. Sięgnąłem z szafki nocnej klucz i go zabrałem, przy okazji zwalając coś na podłogę. Kiedyś się podniesie…
Zaraz po tym otworzyłem sobie drzwi i wyszedłem z pokoju, kierując się na dół. Byłem głodny, no i… przydałoby się wziąć prysznic. Lekko mówiąc, śmierdziałem. Będąc w kuchni od razu podszedłem do lodówki i wyciągnąłem z niej parówkę z plastrem sera, którym ją obtoczyłem. Poszedłem do salonu, zapominając o planach umycia się i włączyłem TV. Przełączałem kanały póki nie znalazłem czegoś ciekawego i po prostu zacząłem się lenić.
Nie wiem ile minęło czasu, odkąd zacząłem oglądać film. Możliwe, że godzina, ale w pewnym momencie usłyszałem głos swojej siostry. Nie pochodził on jednak z żadnego z pokoi w domu.
   Moja biedna frekwencja…
   Chwilę musiałem sobie przemyśleć, co usłyszałem. Na pewno znów przypadkiem czytałem w myślach.
   Zaśmiałem się pod nosem, kiedy dotarło do mnie, co powiedziała. Czyżby moja nienaganna w szkole siostrzyczka poszła na wagary? Teraz już wiem, czym ją pomęczę jak wróci. O ile się do siebie odezwiemy.
   Musiałem przyznać, że przez to nieznacznie poprawił mi się humor. Ogólnie, nie byłem już taki wyprany z emocji jak rano. W tym samym momencie film, który oglądałem dobiegł końca, a na ekranie wyświetliły się napisy. Westchnąłem, wstając z kanapy i wyłączając z ociąganiem telewizję. Pora wziąć prysznic, śmierdzielu…

***


   Zacząłem się zastanawiać, czym tak właściwie są te “myśli”. Ciekawiło mnie, czy mógłbym to kontrolować, panować nad tym. To by było coś niezwykłego. Jednak… co jeśli te myśli nie były z przypadku? Słysząc myśli dziewczyn czasem czułem, jakby dawały mi wskazówkę. Nie one same, w końcu nie robiły tego specjalnie, ale… To było zbyt skomplikowane.
   Minęło mi kilka minut na rozmyślaniu o dziwnych przebłyskach czytania w myślach. jakkolwiek by tego nie nazwać. Nawet nie zwróciłem uwagi. kiedy woda pod prysznicem zrobiła się zimna. Szybkim ruchem zakręciłem kurek. Otworzyłem drzwiczki od kabiny, wyciągając za nie rękę i zabierając czysty ręcznik. Oplatając go sobie wokół bioder, wyszedłem spod prysznica. Omal się nie poślizgnąłem, kiedy w tym samym momencie usłyszałem kolejną nie moją myśl.
   Cholera, skubane są!
   To znów był głos Agnieszki, przepełniony pewnością siebie, ale i zmęczeniem. Brzmiała mniej więcej tak, jak maratończyk, dobiegający do mety - usatysfakcjonowany, ale wykończony.
   Pokonam je!
   Z kim ona walczy?
   Nie podobało mi się to, co usłyszałem. Brzmiała na pewną siebie, ale to jednak… jednak moja siostra. Nagle narodził się we mnie niepokój, jakby miało się coś jej stać. I Klarze.
   Postanowiłem szybko się ubrać i za nimi pójść, co było trochę idiotyczne, w końcu nie wiedziałem dokładnie gdzie są. Ścieki, tyle wiedziałem, w końcu to było trzecie zadanie. Ten fakt nie dawał mi za dużo biorąc pod uwagę, że niekończący się labirynt pod miastem.
    A jednak poszedłem.
   Chwilę później stałem już przed drzwiami w koszulce, bluzie i lekko opadających przez ogon spodniach, przekręcając w zamku klucz. Schowałem klucze do kieszeni i wyszedłem na chodnik, ale… co dalej? Jak mam je znaleźć, jak w ogóle miałem wejść do sieci kanalizacyjnej? Nie brzmiało to zachęcająco, ale musiałem.
   Poszedłem wzdłuż chodnika próbując wymyślić coś konkretnego, coś, co mi by pomogło. Już nawet przestałem zwracać uwagę na gapiów, którzy nie mogli odciągnąć wzroku od moich psich uszu czy ogona. Od czasu do czasu się rozglądałem, czekając na jakiś cud, ale nic takiego oczywiście się nie pojawiło. Po kilku minutach dotarłem do starego rynku. Szedłem brzegiem ulicy, póki nie trafiłem na słupki odgradzające miejsce budowy od reszty ulicy. Spojrzałem na to niezbyt przychylnie, po czym przewróciłem oczami i się odwróciłem, wracając skąd przyszedłem. Po chwili jednak coś mi zaiskrzyło i popatrzyłem jeszcze raz w stronę budowy. Stało tam kilku mężczyzn, z czego jeden był na powierzchni tylko w połowie. Okrągła pokrywa leżała obok na bruku, a obok niej jakiś łom. Jednak bardziej zwróciłem uwagę na mężczyznę, który wychodził właśnie z dziury w ziemi.
   Nigdy nie sądziłem, że będę się cieszył na myśl, że jakaś dziura prowadzi do śmierdzących ścieków i zaraz tam wejdę.
- Mikołaj! - usłyszałem nagle.
   Ten głos… Na chwilę porzucając plany rzucenia się na robotników byleby tylko wpuścili mnie do środka, spojrzałem w jej stronę Za mną stał nie kto inny, jak Ola. Jakim cudem ją tutaj spotkałem?
   Nie miałem na nią jednak teraz czasu. Ani chęci na chociażby rozmowę. Dlatego, choć może wyglądało to jak ucieczka przed dziewczyną, podbiegłem w stronę wejścia do kanału kanalizacyjnego. Mężczyzna, który wychodził był już praktycznie na powierzchni, dlatego wykorzystałem okazję. Nim ktoś zdołał mnie złapać, wskoczyłem do środka. Robotnicy krzyczeli coś w moją stronę, ale nie na tym skupiłem się w tamtej chwili. Lecąc te kilkanaście metrów w dół modliłem się o to, żeby złapać drabinkę i nie spaść, bo wtedy to nie dziewczynom przydałaby się pomoc. Na szczęście, choć raz coś poszło po mojej myśli.
- Uff… - nie mogłem powstrzymać westchnienia ulgi.
- Chciałeś się, chłopie, zabić?! - usłyszałem z góry wrzask, prawdopodobnie jednego z pracowników.
- Wracaj tu, będą przez ciebie kłopoty! - krzyknął inny.
   Nie wiem dlaczego, ale miałem ochotę się zaśmiać. Te słowa przypomniały mi mamę z dzieciństwa i jej wieczne jęczenie o to, że przeze mnie ma same kłopoty. Myślałem, że z tego wyrosłem.
   Tłumiąc cichy śmiech, usłyszałem kolejną myśl, tylko tym razem Klary.
   Co oni tu robią?
   Od razu spoważniałem i zacząłem schodzić po drabince w dół. Kto się tam pojawił, co się działo - te pytania zaczęły zaprzątać mi głowę tak bardzo, że nie zwracałem uwagi nawet na smród w kanałach. Nie miałem daleko do ziemi, więc chwilę później już stałem na nogach.
   Wyobrażałem sobie to zawsze trochę… mniejsze. Za to te tunele były szerokie i wysokie, że nie musiałem się schylać przy chodzeniu ani martwić, czy zaraz nie wpadnę do “wody”. Jednak najbardziej martwił mnie fakt, że z każdego korytarza wychodziły z jakieś cztery kolejne. To utrudniało sprawę dość mocno.
   Zacząłem iść tak jak podpowiadał mi instynkt, albo łudząc się o łut szczęścia. Szedłem prosto, czasem skręcając, czy wołając imię którejś z dziewczyn. Oczywiście nie dostałem odpowiedzi. Ciekawiło mnie, jak daleko jesteśmy, czy w ogóle mam jakąś szansę je znaleźć i się nie zgubić.
   Dopiero kiedy usłyszałem dziwny hałas, stanąłem w miejscu. Krzyk przerażenia rozniósł się echem po kanałach, a po ciele przeszły mi dreszcze. Nie wiedziałem nawet kiedy ruszyłem biegiem w stronę tego wrzasku. Byłem przekonany, że to były one i to było najgorsze. Bałem się o nie. Kiedy ja się tak do nich przywiązałem?
   Po kilku minutach zatrzymałem się, nie wiedząc już gdzie iść. Oparłem się o ścianę, biorąc głębszy wdech. Pode mną znajdował się tylko beton, w który bezmyślnie wlepiłem wzrok.
- Cholera! - walnąłem z frustracji pięścią w ścianę. - Gdzie jesteście…
   Ja nie chcę tak skończyć…
   Klara.
   Jej głos się łamał... Była taka przerażona, bezsilna.
   W tamtym momencie, słysząc ją w takim stanie, przysiągłem sobie, że zabiję osobę, która do tego doprowadziła.
   Podniosłem się, czując niewyobrażalną złość. Adrenalina zlikwidowała zmęczenie poprzednim biegiem.
   Kiedy tylko usłyszałem najmniejszy dźwięk, ruszyłem w jego stronę. Nieważne, że mogło to być tylko echo idącą w innym kierunku, to była moja jedyna poszlaka. Syk, jakby z bólu roznosił się wszędzie, będąc z lewej po chwili słyszałem go z prawej. Słyszałem stłumiony szloch, ale równie dobrze mógł być po prostu daleko i sprawiać wrażenie stłumionego przez odległość. Czułem, że jestem coraz bliżej, jednak ciągle za daleko.
   Mikołaj...
   To była Klara, jednak byłem zbyt zaabsorbowany, żeby teraz nad tym myśleć. Chciałem ją po prostu znaleźć…
   Skręciłem kolejny w korytarz, ale jak ich nie było, tak nie ma dalej. Mimo to wciąż wierzyłem, że zaraz je znajdę. Nie chciałem przestać w to wierzyć. Dlatego przy każdym kolejnym zakręcie, czy korytarzu przyspieszałem kroku
   Wtedy to zobaczyłem.
   Wyłaniając się zza ostatniego skrętu zobaczyłem leżącą pod ścianą Klarę. Nie zastanawiałem się ani chwili, tylko podbiegłem do chłopaka nad nią i odciągnąłem jak najmocniej. Brunet zatoczył kółko wokół własnej osi i przeturlał się gdzieś dalej, zbyt szokowany, żeby zareagować. Jednak nie nim się przejąłem.
   Spojrzałem jeszcze raz na dziewczynę. Leżała, podpierając plecami ścianę i nie kontaktując. Była naga, brudna i miała zakrwawione ręce. Nie ciężko było się domyśleć, co chciał z nią zrobić tamten kutas.
   Niewiele myśląc, zdjąłem z siebie bluzę i narzuciłem na ciało dziewczyny. Wzdrygnęła się, jednak nie zareagowała bardziej. Po prostu leżała, jakby martwa, choć żyła.
   Odsunąłem się od niej, widząc, że tamten już wstał. Warknąłem, niczym rasowy rottweiler, choć nie miałem tego w zamiarze. Chciałem temu typowi po prostu wjebać.
- Ojojoj, piesek się wkurzył - zaśmiał się szyderczo brunet, podtrzymując się jedną ręką ściany, drugą trzymając się za brzuch. Po chwili spoważniał. - Wracaj do budy, Reksio.
   Jeszcze raz wyrwało mi się warknięcie, na co się zaśmiał. Nie mogłem znieść jego perfidnego uśmieszku… Nie po tym, co widziałem.
    Ruszyłem w stronę stojącego kilka metrów dalej chłopaka. Ten się zaśmiał, jednak jeszcze wtedy nie zrozumiałem o co chodzi. Dopiero gdy miałem go uderzyć, zatrzymała mnie inna pięść wymierzona prosto w mój brzuch. Poleciałem trochę do tyłu, ale zdołałem utrzymać się na nogach.
   Nie po to tyle ich szukałem, żeby dać im się teraz pobić…
   Niemal od razu się podniosłem, choć bolało niemiłosiernie i walnąłem chłopaka obok mnie. Niezbyt na to zareagował i zamachnął się na mnie, jednak uniknąłem kolejnego ciosu. Walka między nami trwała kilka dobrych chwil, a my w tym czasie lekko się przesuwaliśmy. Wykorzystałem okazję, kiedy po raz kolejny ścisnął dłoń w pięść i ruszył nią w moją stronę. Uchyliłem się przed tym atakiem, jak przed poprzednimi, po czym go popchnąłem. Chłopak zachwiał się, a jako że staliśmy prawie przy samym nurcie ścieków, wpadł do środka.
   Odwróciłem się z powrotem do tamtego bruneta, jednak nie było go w miejscu, w którym stał niedawno. Zacząłem szukać go wzrokiem, aż znalazłem - kucającego przy Klarze i szepczącego jej coś do ucha z kpiącym uśmieszkiem. Zagotowała się we mnie ogromna, nieustająca złość i nie panując nad swoim ciałem, po prostu rzuciłem się na chłopaka. Syknął niczym wąż, kiedy przyparłem go do podłogi i dopiero wtedy zrozumiałem, skąd go znam. Przecież to były gady.
   Nie mogłem się opamiętać, prałem go po twarzy bez najmniejszej przerwy, póki jego twarz przestała w ogóle przypominać twarz. Dopiero wtedy przestałem, lekko zmachany, próbując uspokoić oddech łapczywymi wdechami.
- Oj.. jej… Zmęczyła się, psinka? - mimo że ledwo mówił, okropnie przy tym chrypiąc, nie mógł powstrzymać się od kąśliwej uwagi.
   Nie dałem się jednak sprowokować, choć może po prostu byłem zbyt zmęczony, żeby to zrobić i ostatni raz walnąłem go w twarz. Uśmiech jednak nie znikł z jego twarzy ani na moment, ale zanim zdążyłem nad tym dłużej pomyśleć zostałem od niego odciągnięty. Nie zdążyłem nawet zobaczyć, kto to zrobił, tylko padłem na ziemię. Czyjś mokry but kopnął mnie tak mocno, że aż czułem jak żebra łamią się pod naciskiem. Odleciałem na bok.
   Mimo to, wstałem.
- Ugh, nieznośny jesteś - warknął ten, co mnie kopnął.
   Po chwili zorientowałem się, że to chłopak, którego wepchnąłem do wody. Patrzył na mnie z chęcią mordu wypisaną na twarzy, jednak ja musiałem wyglądać podobnie pod tym względem. Chłopak miał całe przemoczone, brudne ubrania, na co nawet z takiej odległości się skrzywiłem.
- Łukasz - odezwał się nagle chłopak leżący pod ścianą. - Dość.
- Chyba nie sądzisz, że go… - zaczął, ale nie dane było mu skończyć.
- Wracamy - powiedział stanowczo.
   Po jego słowach oczy niemal wyszły mi z orbit.
- Myślisz, że pozwolę ci teraz uciec? - spytałem drwiąco.
- Ja to wiem - stwierdził pewny siebie, na co miałem ochotę przywalić mu jeszcze raz. - Chyba że chcesz, żeby twoja siostrzyczka się wykrwawiła…
- Co? - spytałem zszokowany, od razu szukając wzrokiem Agnieszki.
- W czasie, kiedy wesoło wyżywałeś się na mojej twarzy chyba nie zauważyłeś, jak ktoś podcina jej żyły… Ups - powiedział z udawanym wstydem.
- Zabiję cię - warknąłem, podchodząc szybko do siostry.
- Ta, ta, może kiedyś... - powiedział, powoli znikając w ciemności, panującej w innym korytarzu. - Nie obraź się, ale nie powiem ci do zobaczenia, sam rozumiesz.
   Zignorowałem to co powiedział, na co prychnął i zniknął razem z tamtym drugim. Przyjrzałem się siostrze, jednak po cięciu na tyle głębokim, żeby mogła się wykrwawić nie było śladu. Wykiwał mnie! Mimo to cieszyłem się, że choć była w takim samym stanie jak Klara, kiedy ją znalazłem, nie stało jej się coś więcej. Ścisnąłem zęby, powstrzymując się przed kolejnym atakiem wściekłości. Zdjąłem z siebie koszulkę i ignorując chłód, który owiał moje plecy, założyłem ją na Agnieszkę.
- Ty nawet nie lubisz tego koloru - prychnąłem, uśmiechając się lekko i patrząc na jej niczego nieświadomą twarz.
   Czułem ulgę, że nic jej nie jest. To dziwne, że myśli się o tak głupich szczegółach jak ulubiony kolor w takich chwilach.
   Po chwili wstałem z klęczek i podniosłem nieprzytomną Agę tak, by opierała się o moje ramię. Nie należała do najlżejszych osób, ale nie chciałem nad tym rozmyślać w tej chwili. Podszedłem z nią do Klary, która też wyglądała na nieprzytomną.
   Jak ja miałem je obie zanieść do domu? Nawet nie wiedziałem, gdzie jestem!
   Kucnąłem, opierając Agnieszkę delikatnie o ścianę. To była cholerna prawda, że się zgubiłem, szukając dziewczyn dosłownie w każdym kącie kanałów. Do tego nie mogłem ich obu udźwignąć.
   Przeniosłem wzrok z powrotem na Klarę. Oddychała płytko i nierówno. Wyglądała tak bezbronnie, leżąc jedynie w mojej bluzie. Przy jej zmrużonych oczach powoli zasychały łzy, pomieszane z brudem. Coś mnie podkusiło i starłem z jej twarzy resztki łez. Wzdrygnęła się i spojrzała na mnie, przytomna i przestraszona. Zaraz zabrałem rękę, przecież nie o to mi chodziło. Była już bezpieczna.
- Mikołaj… - szepnęła niemal niesłyszalnie, jakby nie dowierzała, że tu jestem. - Ja… Próbowałam, ale… Ja naprawdę…
- Cii - starałem się ją uspokoić, widząc, że oczy znów zachodzą jej łzami. - To moja wina, gdybym z wami poszedł wy nie… Przepraszam. Teraz jesteś bezpieczna, przyrzekam.
   Nie sądziłem, że stać mnie na taką szczerość. Przy niej czułem się inaczej, jakbym mógł powiedzieć jej wszystko i to w każdej chwili, nawet tej, mimo że o to nie prosi. To było przyjemne uczucie, jakby ulgi.
- Wróćmy do domu - powiedziała tylko, przed ponownym zamknięciem oczu.
- Tak, wróćmy.

***

[Klara]

   Próbowałam otworzyć oczy, ale powieki były lekko posklejane. Podniosłam do nich obolałą dłoń i przetarłam, co pomogło. Musiałam zamrugać kilka razy, żeby przyzwyczaić się do światła.
   Byłam w jakimś pokoju, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Słońce raziło zza okien, mimo rolet, rozsuniętych do połowy okien. Leżałam na łóżku, które miało naprawdę miękki materac, przykryta cienką kołdrą. Mimo jej grubości było mi gorąco, nawet trochę za bardzo. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to przez termofor, który miałam pod nogami.
   Kto…?
   W jedną chwilę przypomniałam sobie wszystko sprzed tego jak zemdlałam. Naszą wyprawę, a raczej jej zakończenie. Kamila, jego chudy, wijący się język, kiedy oblizywał usta wygięte w kpiarskim i obleśnym uśmiechu na mój widok. Jego gadzie spojrzenie i ohydny dotyk, który czułam na sobie do teraz. Pamiętałam wszystko aż zbyt dokładnie.
   Ledwo powstrzymałam odruch wymiotny, widząc przed sobą obraz z tamtej chwili. Złapałam się ręką za usta i zamknęłam mocno oczy, siadając na łóżku. Przy tym przez przypadek zrzuciłam termofor na ziemię, co zrobiło niewielki hałas, który jednak ktoś usłyszał.
- Klara? - usłyszałam chwilę później zza drzwi.
   To był Mikołaj. Miał taki miły, przyjemny dla ucha głos, jednocześnie spokojny i uspakajający. Ogarnęłam się, z powrotem otwierając oczy i patrząc w stronę powoli otwierających się drzwi.
   Usiadłam skulona, opierając plecy o ścianę i przykrywając się kołdrą po czubek nosa, czekałam aż wejdzie. Nie chciałam, żeby patrzył na mnie w takim stanie, ale… widział mnie już w gorszym. Wszystko widział. Było mi tak wstyd, tak strasznie wstyd, kiedy stanął w framudze, nie wiedząc, czy może wejść dalej czy nie. Wydawał się zmieszany, ale nie bardziej niż ja, kiedy na oczy cisnęły mi się łzy, które tak bardzo starałam się powstrzymać. Z mokrych włosów chłopaka skapywały kropelki wody prosto na koszulkę, ale nie wyglądało, żeby się tym przejmował, przypatrując mi się uważnie.
- Cieszę się, że nic wam nie jest - powiedział nagle, przerywając ciszę.
- Uratowałeś nas - przypomniałam mu, jednak chyba nie był zadowolony z odpowiedzi. Posmutniał, patrząc na ścianę obok nas. - Co jest?
   Zabawne, że w tamtym momencie martwiłam się, widząc jego smutną minę bardziej, niż o swój stan. Chciałam go pocieszyć, mimo że sama potrzebowałam wsparcia.
- Gdybym poszedł z wami od razu, nic by się nie stało - stwierdził, ale ja tylko pokręciłam głową.
- Tego nie wiesz. Nawet gdyby tak było, nie zmienia to faktu, że nam pomogłeś.
   Chłopak spojrzał znów na mnie, zaskoczony, ale po chwili lekko się uśmiechnął.
- Ta - mruknął. - Masz rację, a mimo to…
- Ugh, nie zaczynaj znowu - zaśmiałam się, a on razem ze mną. - Powiedz mi lepiej, gdzie macie prysznic, czy coś.

26 grudnia 2016

Zwierzęcy Instynkt - Rozdział 11

Halo, halo, jesteście tam? Dajcie znać ;c Wrzucamy długi, dość szokujący i drastyczny rozdział, sprawdźcie. 
~~~
[Klara]


   W kawiarni nie było prawie nikogo, jednak nie było to dziwne jak na tą godzinę. Było zbyt późno, żeby komukolwiek chciało się tu przychodzić, zwłaszcza w dzień roboczy. Jednak kilka osób siedziało przy niewielkich stoliczkach, popijając ciepłe napoje i pracując. Jakiś mężczyzna w garniturze siedzący na tyłach lokalu zaciekle stukał w klawiaturę od laptopa, co jakiś czas sycząc przekleństwa pod nosem.
   W przeciwieństwie do niego przyszłam się odprężyć. Zamówiłam gorącą czekoladę, choć nie miałam zamiaru siedzieć tu zbyt długo, po czym wyjęłam z kieszeni telefon. Przesunęłam palcem, odblokowując klawiaturę i włączyłam kontakty. Chwilę szukałam, jednak nie znalazło mi długo znalezienie numeru przyjaciółki. Kliknęłam “zadzwoń” i już po chwili słyszałam pierwszy sygnał.
   Odebrała za trzecim.
   - Klara? - zapytała znudzonym tonem.
   - Tak, cześć.
   - Cały dzień próbowałam się do ciebie dodzwonić! - krzyknęła, zbijając mnie tym z tropu.
   - Naprawdę…? - odsunęłam od siebie telefon, patrząc w powiadomienia. Po chwili wróciłam do rozmowy. - Faktycznie mam kilka nieodebranych połączeń. Sorka, nie widziałam...
   - Ech, nieważne - odparła i mogłabym przysiąc, że w tym momencie przewróciła oczami.
   - Masz rację, mamy ważniejsze rzeczy na głowie, niż popsuty dźwięk w moim telefonie - stwierdziłam. - Co z tym zadaniem?
   - Zada… A, tym! Wszystko zaczyna mi się mieszać, przed chwilą zrobiłam chyba z tuzin zadań z matmy… - westchnęła, a w słuchawce można było usłyszeć szum kartek, jakby zamykała książki.
   - Chodzi mi o te ścieki - powiedziałam po chwili ciszy.
   - Tak, tak, wiem, ale… Mamy mały problem - oznajmiła poważnym tonem.
   Zdziwiłam się na jej słowa, ale dalszą rozmowę przerwała nam kelnerka. Położyła przede mną dość sporych rozmiarów, porcelanowy kubek po brzegi napełniony roztopioną czekoladą. Znad niej unosiły się kłęby pary, więc z piciem postanowiłam chwilę poczekać.
   - Jaki problem? - spytałam w końcu, wciąż nie rozumiejąc o co chodzi.
   - Mikołaj nie pójdzie z nami…
   - Co? Czemu? - zdziwiłam się. - Coś się stało?
   - Wiesz… Ech, przyszła jego była i chyba się pokłócili, czy coś. On się wkurwił, potem wkurwił mnie i chyba przez najbliższy czas nie będzie wychodził z pokoju… - stwierdziła, a jej głos był trochę podirytowany.
   Nie wiem czemu, mój umysł zatrzymał się na słowach “jego była”. Poczułam w brzuchu nieprzyjemne uczucie, jakby coś skręcało mi żołądek. Zrzuciłam to na zapach czekolady, który kusił, ale jeszcze jej nie piłam, bo nie chciałam się poparzyć.
   - Mamy same zrobić to zadanie? - mruknęłam, choć odpowiedź była oczywista.
   - Ta, chyba trzeba będzie - potwierdziła.
   - Dobra, dzięki, że mi o tym powiedziałaś. To do jutra w szkole - pożegnałam się.
   - Cześć, do jutra.
   Zaraz po tym połączenie się zakończyło. Włożyłam telefon do kieszeni spodni, po chwili znów go wyciągając. Podłączyłam słuchawki i minutę później słuchałam piosenki jednego z moich ulubionych zespołów, Perfectu. Wyjrzałam za okno, upijając trochę już ostudzony napój.
   Co będzie na nas czekać tym razem?


[Agnieszka]


 Następnego dnia wstałam wcześnie rano i zaczęłam pakować potrzebne rzeczy do trzeciego zadania. Nie wiadomo ile tam będziemy, ale... Miałam przeczucie, że będziemy potrzebować niektórych rzeczy. Postanowiłam zrobić coś, co do mnie w ogóle nie pasowało, czyli pójść na wagary. Wczoraj musiałam się jeszcze nad tym długo zastanawiać, ale w końcu zdecydowałam, że to najlepsza opcja.
 Spakowałam rzeczy, które mogły nam się przydać; latarka, kompas, apteczka... Kto wie, co Johnson miał na myśli mówiąc ,,ścieki”.
 Jeszcze wczoraj umówiłyśmy się, że spotkamy się o dziewiątej na skrzyżowaniu, na którym zazwyczaj się rozdzielałyśmy.
 - Nie wiem, czy to dobry pomysł, żeby iść na wagary... A jak spotkamy jakiegoś nauczyciela? - narzekałam już na samo przyjście przyjaciółki. - No i jeszcze moja frekwencja! Nie będzie już stuprocentowa!
- Żebyś widziała swoją minę! - zaśmiała się - Wyglądasz jak dziecko, które zastanawia się czy zjeść słodycze, mimo że rodzice mu tego zabraniają.
- Łatwo ci mówić - prychnęłam - A co jak mi to obniży ocenę z zachowania?
- Serio? Bardziej cię teraz obchodzi czy będziesz mieć niższą ocenę z zachowania, niż to, że no nie wiem... możemy zostać zwierzętami?
Nie mogąc znaleźć odpowiedniego kontrargumentu, spojrzałam na skrzyżowanie. Ulica była pusta, czasami przechodzili ludzie spieszący się do szkoły lub pracy. Obok nas przeszła grupka na oko młodszych chłopaków. Przechodząc zaśmiali się szyderczo.
- Widzieliście te dziewczyny? - stwierdził najniższy.
- Ta... Myślisz, że idą do jakiegoś Night Clubu?
- O tej porze? - ledwo dosłyszałam uwagę oddalającego się gimnazjalisty.
Zmarszczyłam czoło i cicho stwierdziłam:
- Masz rację. Po prostu chodźmy. Tylko... gdzie są te... eee... ścieki?
- Tym się już nie przejmuj - oznajmiła moja przyjaciółka.
Spojrzałam na nią z powątpiewaniem, a ona tylko uśmiechnęła się tajemniczo i powiedziała:
- Po prostu mi zaufaj.
I po tej wypowiedzi skręciła w lewo. Chcąc, czy nie chcąc poszłam za nią, z głową pełną wątpliwości.
Po paru minutach wędrówki Klara stanęła na środku chodnika uśmiechnęła się niczym alpinista, który zdobył szczyt.
- Czemu się zatrzymujesz? - spytałam marszcząc czoło.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmiła.
- Na miejscu...? - zapytałam nadal nie do końca rozumiejąc o co jej chodzi.
- To tutaj - wskazując na pokrywę kanalizacyjną - Tylko... Ona jest cholernie ciężka...
Bez słowa podeszłam do płyty i złapałam ją, przymierzając się do jej odsunięcia. Spojrzałam na przyjaciółkę, ale ta tylko mi się przyglądała.
- No może mi pomożesz, co? - spytałam trochę zbyt opryskliwym tonem.
- Co? A tak, jasne - odpowiedziała i ustawiła się obok mnie.
- Dobra... Trzy czte-ry! - powiedziałam i zaczęłyśmy przesuwać pokrywę.  
Kurczę, rzeczywiście jest strasznie ciężka... - pomyślałam napierając na płytę.
- Okej... jest! - ucieszyła się Klara, gdy pokrywa w końcu ustąpiła i osunęła się z głośnym szurnięciem - To co... Wchodzimy? - spytała, spoglądając niepewnie w odsuniętą, ciemną dziurę.
- Czekaj! - zatrzymałam ją i sięgnęłam do plecaka, wyciągając z niego podręczną latarkę. - Tak powinno być... bezpieczniej - stwierdziłam, choć perspektywa zejścia po niezbyt pewnej drabince, do ciemnego, nieznanego miejsca, nawet z latarką, nie wydawała mi się bezpieczna. - To... kto schodzi pierwszy? - spytałam.
- Starsi mają pierwszeństwo - zaśmiała się lekko panicznym głosem Klara.
- Teraz ci się zebrało na kulturalność? - spytałam ironicznie. No kurczę, że też muszę być o te parę miesięcy starsza.
- Idź, idź, ja będę obstawiać tyły - zapewniła mnie przyjaciółka.
Nieskora w tym momencie do dyskusji, zaświeciłam do wnętrza otworu w ziemi. Ujrzałam głęboką dziurę, a na jej ścianie zardzewiałą drabinkę. Do tej pory widziałam takie tunele tylko w filmach, a teraz jestem zmuszona sama do niego wejść. No cóż, raz kozie śmierć - stwierdziłam i nieśmiało nastąpiłam na pierwszy stopień drabinki. Szczęśliwie wyglądało na to, że mimo rdzy była całkiem stabilna.
- Dobra, schodzę - oznajmiłam, bardziej dodając sobie odwagi, niż oznajmiając to Klarze.
Zaczęłam powoli się zniżać i po chwili pozwoliłam przyjaciółce schodzić.
- Uff - odsapnęłam po kilkuminutowym schodzeniu - To ostatni szczebel... - oznajmiłam.
- Skacz - stwierdziła Klara, która była kilka szczebli nade mną.
- Wiesz, mimo wszystko chciałabym jeszcze trochę pożyć - zrobiłam kwaśną minę, ale po chwili poświeciłam latarką w dół, sprawdzając jak wysoko jestem. Na szczęście do ziemi zostały najwyżej dwa metry, więc wciągnęłam powietrze i zeskoczyłam.
- Żyjesz? - spytała Klara.
- Nie, ale możesz skakać - zapewniłam ją.
Po chwili usłyszałam jak obok mnie zeskoczyła Klara i soczyście przeklina.
- Co? - spytałam zdezorientowana - Zraniłaś się?
- Nie, ale nie czujesz jak tu śmierdzi? - powiedziała przez nos, najwyraźniej go zatykając.
- Nie, mam katar - stwierdziłam. - I całe szczęście.
- Rzeczywiście, masz farta.
Skierowałam strumień światła przed siebie.
- Masz latarkę w telefonie? - spytałam dziewczynę.
- Ta, jasne - potwierdziła Klara, wyciągnęła smartphone’a i po chwili oby dwie miałyśmy dostępne dwa źródła światła.
- To... idziemy? - spytała moja towarzyszka.
- Okej... - stwierdziłam i zaczęłyśmy iść długim i szerokim korytarzem, którego ściany pokrywała gruba warstwa mchu. Wilgotność powietrza w tych ściekach była porównywalna do tej w lasach tropikalnych. Przez większość czasu panowała niezręczna cisza przerywana jedynie naszymi nierównymi oddechami i kapaniem kropel gdzieś w oddali.
- To... Czego my właściwie mamy szukać? - spytała Klara, chyba tylko po to by przerwać tą niezręczną atmosferę.
- Jakiejś wskazówki... Czegokolwiek, co...
Ale nie zdążyłam skończyć, bo przerwał mi gwałtowny trzepot skrzydeł. Nad nami przeleciała nietypowa trójka; czarnowłosa dziewczyna z gołębimi skrzydłami, ciemny blondyn z orlimi skrzydłami i starszy pan z sowimi skrzydłami. Zanim zdążyłyśmy jakkolwiek zareagować, ptaki zniknęły gdzieś w ciemnościach.
- Co do... - zaczęłam, ale znów przerwano mi wypowiedź. Tym razem był to zbitek kilku mrożących krew w żyłach dźwięków; rozdzieranej tkaniny, chrzęstu kości i kobiecego krzyku.
Spojrzałyśmy po sobie i zrozumiałyśmy się bez słowa. Pobiegłyśmy w kierunku, w którym przed chwilą poleciała trójka. Dobiegłyśmy do... miejsca kompletnego spustoszenia. Nakierowałam latarkę na dół. Wszędzie dookoła porozrzucane były strzępki ubrań, części ciał, pióra i krew, a na środku całego spustoszenia siedziały dwa olbrzymie aligatory. W powietrzu dosłownie czuć było atmosferę śmierci i grozy.
- Boże... - stwierdziła Klara, najwyraźniej powstrzymując odruch wymiotny.
Stałam wryta, niezdolna do jakiegokolwiek komentarza. Podczas, gdy my tak stałyśmy, aligatory zbliżały się do nas niespiesznym krokiem. Chyba się nie najadły.
I nagle to poczułam; jakąś falę, przypływ odwagi. To było jak grom z jasnego nieba, bardziej - jak słoń z przestworzy! Uda mi się! Pomszczę ptaki, tych biednych ludzi!
I ruszyłam prosto na krokodyle. Niestety, przypływ odwagi nie szedł w parze z rozsądkiem i instynktem samozachowawczym.
- Idiotko, co ty robisz?! - zawołała Klara, tak jakby z daleka, ale to mnie nie powstrzymało przed atakiem na gady. Już miałam walnąć krokodyla gołą ręką w pysk, ale ktoś złapał mnie za plecak.
- Puszczaj! - wyrywałam się, ogarnięta furią.
- Ogarnij się! - zawołała moja przyjaciółka, ciągnąc mnie za torbę.
Jeszcze chwilę się przepychałyśmy, a kiedy w końcu Klara zwyciężyła, mój plecak odleciał gdzieś daleko, a my usłyszałyśmy tylko chlupot wody.
- Świetnie - naburmuszyłam się jak rozzłoszczone dziecko.
- Wiesz... Teraz mam chyba większy problem niż twoja torba - dziewczyna wskazała coś za moimi plecami.
Po odwróceniu się, moim oczom ukazał się widok dwóch wyraźnie niezbyt miło nastawionych aligatorów, kłapiących zaciekle szczękami. W sytuacjach grożących śmiercią czas nagle zwalnia, a my podejmujemy instynktowne czynności. No, może nie w tym wypadku.
- Idź po moją torbę, mam tam nóż, szybko! - rozkazałam dziewczynie, a tej nie trzeba było dwa razy powtarzać. Teraz zostałam sam na sam z gadami.
 - Okej... Dobre zwierzątka - migdaliłam się do krokodyli, ale te wcale na ,,dobre zwierzątka” nie wyglądały. Zbliżając się do mnie, krokodyle pokazywały swoje długie zębiska, a ja z resztkami odwagi, zamknęłam oczy i przygniotłam aligatory do ziemi. Czułam pod rękami szamoczące się bestie i słyszałam ich usilne kłapanie, najwyraźniej oznaczające chęć uwolnienia się gadów. Ale chwila... czy to możliwe, że... jestem od nich silniejsza? Nieśmiało uchyliłam powiekę i ujrzałam coś, przez co musiałam zamrugać, żeby w to uwierzyć. Wielkie bestie, który jeszcze przed chwilą walczyły o życie, teraz leżały jak potulne pieski, bylebym przestała je dusić.
- O żesz... - szepnęłam, czując moją siłę.
No to teraz się pobawimy... - pomyślałam. Puściłam gady i zaczęłam intrygę. Walka jest formą sztuki, czymś na swój sposób niezwykle subtelnym. Uderzenie pięścią, kopnięcie z półobrotu... jest ,,farbą” na bitewnym obrazie. Wszystko mogłoby się po prostu zatrzymać, a teraz liczyłaby się walka.
Po dłuższej chwili zaciętej walki gady leżały wycieńczone, brzuchem do góry.
- Aga! - usłyszałam przyjaciółkę - Patrz, co mam!
Ale zanim dziewczyna zdążyła cokolwiek mi pokazać, za naszymi plecami usłyszałyśmy niski, kpiący głos.
- No witam, witam.


[Klara]

   Po tym jak zobaczyłyśmy szczątki ptaków, ledwo zdążyłam zasłonić ręką usta, by nie zwymiotować. Nie raz widziałam takie rzeczy na filmach, ale... W rzeczywistości nigdy bym nie pomyślała, że zobaczę resztki poszarpanego na części ciała i tyle krwi. To było okropne. Jeszcze przed chwilą widziałam tych ludzi żywych...
   Dopiero po chwili zauważyłam dwa olbrzymie potwory, wyłaniające się mozolnie z ciemności. Ostre zżółknięte kły odbijały w sobie światło latarki Agnieszki. Zielonkawa skóra, a przynajmniej na taką wyglądająca, była umazana plamami krwi. Kiedy podeszły bliżej, dostrzegłam, że to aligatory i już nawet nie miałam siły, by zastanawiać się, co one robią pod ulicami Krakowa.
   Na szczęście pozostał mi jeszcze rozum. Jedyną słuszną opcją, jaka wpadła mi do głowy, była ucieczka, ale w tej samej chwili zobaczyłam jak Aga rusza w stronę gadów.
   Zgłupiała do reszty?!
- Idiotko, co ty robisz?! - wrzasnęłam, ale nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi.
   Podchodziła coraz bliżej do bestii, tak jakby się ich w ogóle nie bała. Gorzej, jakby zaraz miała się na nie rzucić. Podbiegłam do niej i w ostatniej chwili, kiedy aligator prawie oderwał jej zębiskami rękę, chwyciłam ją za plecak. Przyciągnęłam ją do siebie, odsuwając tym samym od aligatorów.
- Puszczaj! - krzyknęła, patrząc w zwierzęta przed nią oczami wypełnionymi furią.
- Ogarnij się! - chciałam ją przywrócić do porządku.
   Nie chciałam, by ktokolwiek jeszcze tutaj zginął.
   Próbowałam ją coraz bardziej odsuwać do aligatorów, które miały na nas coraz większą chętkę. Jednak chwilę później, kiedy pociągnęłam ją z całej siły, torba zsunęła jej się z ramion. O mało co się nie wywróciłam, a torba bezwiednie pofrunęła do góry i upadła w samym centrum ścieków, przepływającej przez kanał obok. Fu.
- Świetnie – naburmuszyła się Aga.
- Wiesz...Teraz mam chyba większy problem niż twoja torba – szepnęłam, widząc, że przez naszą sprzeczkę aligatory zdążyły się do nas niebezpiecznie zbliżyć.
   Wskazałam palcem za Agę, która stała do nich tyłem. Kiedy je zauważyła, krzyknęła:
- Idź po moją torbę, mam tam nóż, szybko!
   Słysząc, że jedyna broń, którą miałyśmy, właśnie wylądowała w brudnej wodzie nawet się nie zastanawiałam. Co prawda smród i to, co tam pływało, skutecznie by wszystkich odstraszyło, ale to była nasza jedyna szansa na obronę. Bałam się trochę zostawić Agę samą, zwłaszcza po jej wcześniejszym zachowaniu, ale nie mogłam zwlekać.
   Biorąc głęboki oddech wskoczyłam do ścieków. Jednak to co mnie tam spotkało okazało się miłym zaskoczeniem, czego kompletnie się nie spodziewałam. Wokół mnie uformowała się wielka, lekko niebieskawa bańka powietrza, dzięki czemu mogłam spokojnie oddychać. Jednocześnie nie byłam mokra, a i lekko niwelowało nieprzyjemny odór.
   Lekko wybita z rytmu, dopiero po chwili się ocknęłam i zaczęłam się rozglądać za torbą. Trochę to trwało, ale w końcu ją dostrzegłam. Od razu popłynęłam w jej stronę, machając nogami najszybciej i najmocniej jak tylko mogłam. Kiedy już dopłynęłam do torby, sięgnęłam ręką poza bańkę. Poczułam nieprzyjemne zimno przechodzące przez dłoń, dlatego szybko chwyciłam co miałam i wciągnęłam z powrotem do mojego azylu. Jakimś cudem, całe zanieczyszczenia zmyły się z torby. Nie chciałam się nad tym dłużej rozwodzić, przynajmniej nie w tej chwili. Założyłam sobie plecak na ramię i kiedy już miałam wracać, trochę głębiej zobaczyłam małą... szkatułkę?
   Zanim zdążyłam się zastanowić, co to dokładnie było, prąd wypchnął to w moją stronę. Wciągnęłam to do bańki, jak wcześniej torbę. Ewidentnie – była to szkatułka. Miała dziwny, owalny zamek, bez wejścia na klucz. Pogładziłam owe miejsce palcem, a wtedy zamek się odblokował, a pokrywka z impetem się otworzyła. W środku była karteczka.
Nagle przypomniało mi się o walczącej na górze Adze. Zamknęłam szkatułkę i wypłynęłam na zewnątrz, wyciągając nóż. Jednak to co tam zobaczyłam zupełnie zbiło mnie z tropu. Gady leżały na ziemi, brzuchem do góry, sapiąc niemiłosiernie. Aga stała nad nimi, choć wyglądała, jakby ledwie się trzymała na nogach. Była tylko lekko zadrapana w niektórych miejscach, ale nie miała większych szkód. Jak...?
- Aga! Patrz co mam! - krzyknęłam, podchodząc w jej stronę.
   Jednak zanim zdążyłam jej cokolwiek pokazać, zza niej wyłonił się ktoś inny. Zwrócił się w naszą stronę, mówiąc niskim, kpiącym głosem.
- No witam, witam...
   Przełknęłam ślinę, czując, że aligatory sprzed chwili wcale nie były najgorszą atrakcją dzisiejszego dnia. Nie wiem, co mnie naszło, ale zamiast odpowiedzieć chłopakowi, otworzyłam plecak i do kieszeni zapinanej na zamek spakowałam szkatułkę. Zamknęłam szybko kieszeń, jak i torbę, po czym odwróciłam się z powrotem do chłopaka. Nie był teraz sam, za nim stało dwóch kolejnych. Czyżby...?
- Jesteście gadami, prawda? - spytałam, siląc się na pewność w głosie. Aga widocznie nie miała sił po walce, by powiedzieć lub zrobić cokolwiek. Co oni tu robią?
- O cho cho! Widzę, że ktoś nas zapamiętał! - zaśmiał się drwiąco. - Powinnyście nam dziękować, że jeszcze żyjecie...
- Dziękować? - zmrużyłam oczy, marszcząc przy tym brwi.
- Myślisz, że kto kazał aligatorom leżeć? Biedaki, wymęczyłyście je... Ale spokojnie, nie musicie przepraszać – uśmiechnął się w naszą stronę, po czym zaczął się zbliżać.
   Przez dziwne światło, którego lokalizacji nie znałam, mogłam im się uważniej przyjrzeć. Wszyscy trzej mieli oczy z podłużnymi źrenicami, niczym u prawdziwych gadów. Kiedy ten z przodu mówił, było widać jak długi, cienki język niemal wije się z każdą wypowiedzianą sylabą. Ten sam chłopak nie wyglądał na dużo starszego od nas... Miał dość młode rysy twarzy. Z tego co widziałam, był brunetem, choć mogła to spowodować wszechobecna ciemność.
- Wystarczy, że ładnie podziękujecie – kontynuował drugi.
I ten wyglądał na mniej więcej równego wieku, co my. Miał brązowe włosy i uśmiechał się do nas równie szyderczo, co tamci. Każdy z nich był na swój spokój niepokojący, zaczynałam się bać. Ale nie mogłam tego dać po sobie poznać.
- A jak nie podziękuję? - kontynuowałam rozmowę, chowając w tylnej kieszeni nóż. Tak na wszelki wypadek...
- Och, tym się nie martw – zaśmiał się ostatni z nich. - Sami sobie odbierzemy nagrodę.
   Przełknęłam nagle powstającą w moim gardle gulę. Co mieli na myśli? Zaczęłam się bać nie na żarty. Byłam wręcz przerażona. Któryś z nich zaśmiał się, widząc moją minę. Co chcą zrobić?
- Klara, nie podoba mi się to – szepnęła mi do ucha przyjaciółka, która przed chwilą się do mnie zbliżyła.
   Jeszcze przed chwilą planowałam ucieczkę, ale wszystkie plany runęły, gdy zobaczyłam, w jakim ona jest stanie. Miała płytki oddech i nawet, żeby stać, musiała się podeprzeć o moje ramię. Musiała być zmęczona po walce, cholera!
   Niestety, w trakcie moich rozmyślań, gady zdążyły do nas podejść. Otoczyli nas, co wyglądało jakby stanęli w jakimś bitewnym szyku. Szatyn sięgnął ręką w naszą stronę, a ja nie mogłam już dłużej stać bezczynnie. Wyciągnęłam z kieszeni nóż i zamachnęłam się na tyle mocno, żeby móc go sięgnąć. Udało mi się, po chwili zdezorientowany chłopak upadł na ziemię, łapiąc się za krwawiącą rękę. Nie zdałam sobie sprawy z tego, co zrobiłam, póki nie zobaczyłam pod sobą maleńkiej kałuży krwi, a na jej środku kilka palców. Po chwili chłopak wstał i ruszył w którąś stronę, znikając w jednym z kanalizacyjnych korytarzy.
   Nim zdążyłam pomyśleć, zostałam zaatakowana przez pozostałych. Zwinnymi uchami wyjęli mi broń z ręki i wyrzucili do ścieków za nami. Nie mogłam jakkolwiek zareagować, kiedy powalili mnie niezbyt delikatnie na ziemię, a Aga runęła wraz ze mną, ledwo kontaktując.
- Zostaw mnie! - wrzasnęłam, kiedy złapali mnie za nogi.
   Poczułam na udach mocny nacisk, kiedy któryś z nich na nich usiadł. Próbowałam podeprzeć się rękami i zwalić go z siebie, ale moje wysiłki poszły na nic. Był ode mnie zdecydowanie silniejszy. Szybko wziął moje nadgarstki i ścisnął, przez co na pewno zostanie na nich ślad. Nie mogłam ich wyrwać, za mocno je trzymał. Po chwili poczułam jak oplata wokół moich rąk jakiś sznur i zawiązuje go na tyle, żebym nie mogła poruszyć nimi nawet na milimetr. Zaczęłam się szarpać, żeby zrobić cokolwiek, ale było już za późno.
- Nie... Nie wierć się, kurwa! - krzyknął ten siedzący na mnie, po czym walnął mnie w pośladek.
   Wtedy zrozumiałam o co dokładnie im chodziło. Zaczęłam się szamotać coraz bardziej, kiedy w głowie rozbrzmiała mi jedna myśl. „Chcą mnie zgwałcić... Chcą nas...”. Udało mi się go kopnąć, tym samym skopując go ze mnie. Odsunęłam się kawałek, odwracając plecami do ziemi, ale ten nie dał za wygraną. Podszedł do mnie. Resztką siły, która powoli zaczęła ze mnie uchodzić, kopnęłam go, jednak ten tylko cofnął się kawałek, unikając ciosu.
- Ojej, zmęczyłaś się? - zaśmiał się kpiąco. - No cóż, ja nie...
   Ostatnie co mogłam w tej chwili zrobić, to płakać. Kilka pojedynczych łez ściekło po moich brudnych policzkach, kiedy brunet był coraz bliżej.
- Mam na imię Kamil, zapamiętaj sobie to imię – uśmiechnął się po raz ostatni, po czym kucnął nade mną i zaczął związywać mi też nogi. - Nie chcemy, żebyś znowu zaczęła się wyrywać, prawda?
   Po wypowiedzeniu tych słów zamilkł, widząc, że i ja nie mam zamiaru się już odzywać. Spojrzał na mnie dziwnie, jakby zaintrygowany. Nie uśmiechał się, jego wyraz twarzy wskazywał na jawne zaciekawienie. Kiedy ja siedziałam pod ścianą, zwinięta jak szynka bez możliwości poruszenia się, on zbliżał się niebezpiecznie w moją stronę, przejeżdżając ręką wzdłuż moich nóg. Czułam, jak ogromnej wielkości gula zatyka mi gardło, przez co wydawałam z siebie stłumiony szloch, a nieprzyjemne dreszcze w miejscach, w których chłopak zaczął mnie dotykać tylko potęgowały złe uczucia. Mój mózg zakrył się pustką, kiedy ten był na tyle blisko mnie, żebym czuła jego oddech na swoich ustach. Po chwili zachłannie się w nie wczepił, a ja nie po raz pierwszy tego dnia wrzasnęłam, jednak zostałam stłumiona.
- Ciiii... Cicho... - szepnął. - I tak cię nikt nie usłyszy...
   Miał rację. Miał cholerną rację. Byłam skazana na jego łaskę i na nic więcej. Zamknęłam się, tak jak mi kazał. Bałam się, że zrobi coś więcej, choć... i tak zamierzał to zrobić. A po tym mnie zabije? Zostawi? Może powtórzy, ulży sobie kilka razy?
   Tak cholernie się teraz bałam. Wiedziałam, że nikt mi nie pomoże, a jednak.. Gdzie tam głęboko wciąż błagałam o pomoc... Ja nie chcę tak skończyć...
   Zacisnęłam zęby, kiedy usta Kamila zjechały na moją szyję. Pozwoliłam łzom lecieć swobodnie, nie mogłam ich już powstrzymywać. Jego zimne wargi zasysały moją skórę, boleśnie ją od czasu do czasu przygryzając. Jego ręka jeździła wzdłuż biodra, zahaczając o zamek moich spodni. Odpiął jeden guzik i wtedy wyrwał mi się z ust ostatni szloch. Chłopak oderwał się od mojej szyi i spojrzał na mnie gniewnie, ale już mnie to nie obchodziło. I tak zrobi ze mną, co chce...
   Wtedy, zamiast wrócić do tego co robił, wjechał rękami pod moją koszulę, po chwili rozszarpując ją na dwie części. Położył ręce na mojej talii. Pod wpływem jego dotyku moja skóra wyginała się i przechodziły przez nią dreszcze. Ciało jeszcze walczyło.
   Nie zatrzymując się, bez żadnych wyrzutów sumienia, czy czegoś podobnego, chłopak chwycił moje piersi i ścisnął. Nie mogłam się powstrzymać, mimo guli w gardle i strachu, obezwładniającego moje ciało, przed syknięciem z bólu. Bawił się chwilę, bez skrępowania, aż się chyba znudził.
   Czułam się gorzej, niż to, co pływało w kanałach niedaleko nas. Kompletnie pozbawiona wszystkiego, co sobie ceniłam, pozbawiona godności i zaraz czegoś więcej. Czułam się nikim, byłam w tej chwili nikim. Bałam się, czy zdołałabym się kiedykolwiek po tym pozbierać. Może lepiej, gdyby mnie na koniec zabił? Nie chciałam nigdy umierać, ale teraz czułam, jakbym nie miała już po co żyć.
   Kamil w czasie moich rozmyślań dobrał się do zamka od spodni, ale ja byłam myślami gdzieś daleko. Starałam się nie myśleć o tym, co robi, co dopiero zrobi, byleby tylko było po wszystkim.
   Odwróciłam wzrok od mojego oprawcy. Przeniosłam go na Agę, ale... Ona nie żyła? Nie... Jeden z tych typów się do niej dobierał, ale ona nie reagowała. Prawdopodobnie zemdlała. Nie wiedziałam, czy jej zazdrościć, czy współczuć. Była kompletnie nieświadoma, co się dzieje wokół niej.
   Ale ona miała do kogo wracać. Walczyłaby, gdyby tylko mogła. Ja się poddałam, ona by tego nie zrobiła. Miała dla kogo żyć. Dla rodziców, dla Mikołaja... Mikołaj...
Poczułam chłód na udach, kiedy chłopak zdarł ze mnie resztki godności. Spodnie rzucił gdzieś za siebie, prawdopodobnie trafiły do ścieków. Spojrzałam na niego ostatni raz, ale szybko tego pożałowałam. Miał zmrużone oczy, jakby z zadowolenia i oblizał na mój widok usta. Ledwo powstrzymywałam się, żeby nie zwymiotować.
   Powoli wyłączyłam wszystkie swoje zmysły. Nie chciałam cierpieć, nie chciałam tego...
   Przez zamglone oczy widziałam dziwny ruch, gwałtowny i chaotyczny. Już się zaczęło? Nie czuję tego? Może się wyłączyłam bardziej, niż myślałam?
   Trwałabym w tych dziwnych przekonaniach, gdyby nie głos, który doskonale znałam. I nie należał on do Kamila.