26 grudnia 2016

Zwierzęcy Instynkt - Rozdział 11

Halo, halo, jesteście tam? Dajcie znać ;c Wrzucamy długi, dość szokujący i drastyczny rozdział, sprawdźcie. 
~~~
[Klara]


   W kawiarni nie było prawie nikogo, jednak nie było to dziwne jak na tą godzinę. Było zbyt późno, żeby komukolwiek chciało się tu przychodzić, zwłaszcza w dzień roboczy. Jednak kilka osób siedziało przy niewielkich stoliczkach, popijając ciepłe napoje i pracując. Jakiś mężczyzna w garniturze siedzący na tyłach lokalu zaciekle stukał w klawiaturę od laptopa, co jakiś czas sycząc przekleństwa pod nosem.
   W przeciwieństwie do niego przyszłam się odprężyć. Zamówiłam gorącą czekoladę, choć nie miałam zamiaru siedzieć tu zbyt długo, po czym wyjęłam z kieszeni telefon. Przesunęłam palcem, odblokowując klawiaturę i włączyłam kontakty. Chwilę szukałam, jednak nie znalazło mi długo znalezienie numeru przyjaciółki. Kliknęłam “zadzwoń” i już po chwili słyszałam pierwszy sygnał.
   Odebrała za trzecim.
   - Klara? - zapytała znudzonym tonem.
   - Tak, cześć.
   - Cały dzień próbowałam się do ciebie dodzwonić! - krzyknęła, zbijając mnie tym z tropu.
   - Naprawdę…? - odsunęłam od siebie telefon, patrząc w powiadomienia. Po chwili wróciłam do rozmowy. - Faktycznie mam kilka nieodebranych połączeń. Sorka, nie widziałam...
   - Ech, nieważne - odparła i mogłabym przysiąc, że w tym momencie przewróciła oczami.
   - Masz rację, mamy ważniejsze rzeczy na głowie, niż popsuty dźwięk w moim telefonie - stwierdziłam. - Co z tym zadaniem?
   - Zada… A, tym! Wszystko zaczyna mi się mieszać, przed chwilą zrobiłam chyba z tuzin zadań z matmy… - westchnęła, a w słuchawce można było usłyszeć szum kartek, jakby zamykała książki.
   - Chodzi mi o te ścieki - powiedziałam po chwili ciszy.
   - Tak, tak, wiem, ale… Mamy mały problem - oznajmiła poważnym tonem.
   Zdziwiłam się na jej słowa, ale dalszą rozmowę przerwała nam kelnerka. Położyła przede mną dość sporych rozmiarów, porcelanowy kubek po brzegi napełniony roztopioną czekoladą. Znad niej unosiły się kłęby pary, więc z piciem postanowiłam chwilę poczekać.
   - Jaki problem? - spytałam w końcu, wciąż nie rozumiejąc o co chodzi.
   - Mikołaj nie pójdzie z nami…
   - Co? Czemu? - zdziwiłam się. - Coś się stało?
   - Wiesz… Ech, przyszła jego była i chyba się pokłócili, czy coś. On się wkurwił, potem wkurwił mnie i chyba przez najbliższy czas nie będzie wychodził z pokoju… - stwierdziła, a jej głos był trochę podirytowany.
   Nie wiem czemu, mój umysł zatrzymał się na słowach “jego była”. Poczułam w brzuchu nieprzyjemne uczucie, jakby coś skręcało mi żołądek. Zrzuciłam to na zapach czekolady, który kusił, ale jeszcze jej nie piłam, bo nie chciałam się poparzyć.
   - Mamy same zrobić to zadanie? - mruknęłam, choć odpowiedź była oczywista.
   - Ta, chyba trzeba będzie - potwierdziła.
   - Dobra, dzięki, że mi o tym powiedziałaś. To do jutra w szkole - pożegnałam się.
   - Cześć, do jutra.
   Zaraz po tym połączenie się zakończyło. Włożyłam telefon do kieszeni spodni, po chwili znów go wyciągając. Podłączyłam słuchawki i minutę później słuchałam piosenki jednego z moich ulubionych zespołów, Perfectu. Wyjrzałam za okno, upijając trochę już ostudzony napój.
   Co będzie na nas czekać tym razem?


[Agnieszka]


 Następnego dnia wstałam wcześnie rano i zaczęłam pakować potrzebne rzeczy do trzeciego zadania. Nie wiadomo ile tam będziemy, ale... Miałam przeczucie, że będziemy potrzebować niektórych rzeczy. Postanowiłam zrobić coś, co do mnie w ogóle nie pasowało, czyli pójść na wagary. Wczoraj musiałam się jeszcze nad tym długo zastanawiać, ale w końcu zdecydowałam, że to najlepsza opcja.
 Spakowałam rzeczy, które mogły nam się przydać; latarka, kompas, apteczka... Kto wie, co Johnson miał na myśli mówiąc ,,ścieki”.
 Jeszcze wczoraj umówiłyśmy się, że spotkamy się o dziewiątej na skrzyżowaniu, na którym zazwyczaj się rozdzielałyśmy.
 - Nie wiem, czy to dobry pomysł, żeby iść na wagary... A jak spotkamy jakiegoś nauczyciela? - narzekałam już na samo przyjście przyjaciółki. - No i jeszcze moja frekwencja! Nie będzie już stuprocentowa!
- Żebyś widziała swoją minę! - zaśmiała się - Wyglądasz jak dziecko, które zastanawia się czy zjeść słodycze, mimo że rodzice mu tego zabraniają.
- Łatwo ci mówić - prychnęłam - A co jak mi to obniży ocenę z zachowania?
- Serio? Bardziej cię teraz obchodzi czy będziesz mieć niższą ocenę z zachowania, niż to, że no nie wiem... możemy zostać zwierzętami?
Nie mogąc znaleźć odpowiedniego kontrargumentu, spojrzałam na skrzyżowanie. Ulica była pusta, czasami przechodzili ludzie spieszący się do szkoły lub pracy. Obok nas przeszła grupka na oko młodszych chłopaków. Przechodząc zaśmiali się szyderczo.
- Widzieliście te dziewczyny? - stwierdził najniższy.
- Ta... Myślisz, że idą do jakiegoś Night Clubu?
- O tej porze? - ledwo dosłyszałam uwagę oddalającego się gimnazjalisty.
Zmarszczyłam czoło i cicho stwierdziłam:
- Masz rację. Po prostu chodźmy. Tylko... gdzie są te... eee... ścieki?
- Tym się już nie przejmuj - oznajmiła moja przyjaciółka.
Spojrzałam na nią z powątpiewaniem, a ona tylko uśmiechnęła się tajemniczo i powiedziała:
- Po prostu mi zaufaj.
I po tej wypowiedzi skręciła w lewo. Chcąc, czy nie chcąc poszłam za nią, z głową pełną wątpliwości.
Po paru minutach wędrówki Klara stanęła na środku chodnika uśmiechnęła się niczym alpinista, który zdobył szczyt.
- Czemu się zatrzymujesz? - spytałam marszcząc czoło.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmiła.
- Na miejscu...? - zapytałam nadal nie do końca rozumiejąc o co jej chodzi.
- To tutaj - wskazując na pokrywę kanalizacyjną - Tylko... Ona jest cholernie ciężka...
Bez słowa podeszłam do płyty i złapałam ją, przymierzając się do jej odsunięcia. Spojrzałam na przyjaciółkę, ale ta tylko mi się przyglądała.
- No może mi pomożesz, co? - spytałam trochę zbyt opryskliwym tonem.
- Co? A tak, jasne - odpowiedziała i ustawiła się obok mnie.
- Dobra... Trzy czte-ry! - powiedziałam i zaczęłyśmy przesuwać pokrywę.  
Kurczę, rzeczywiście jest strasznie ciężka... - pomyślałam napierając na płytę.
- Okej... jest! - ucieszyła się Klara, gdy pokrywa w końcu ustąpiła i osunęła się z głośnym szurnięciem - To co... Wchodzimy? - spytała, spoglądając niepewnie w odsuniętą, ciemną dziurę.
- Czekaj! - zatrzymałam ją i sięgnęłam do plecaka, wyciągając z niego podręczną latarkę. - Tak powinno być... bezpieczniej - stwierdziłam, choć perspektywa zejścia po niezbyt pewnej drabince, do ciemnego, nieznanego miejsca, nawet z latarką, nie wydawała mi się bezpieczna. - To... kto schodzi pierwszy? - spytałam.
- Starsi mają pierwszeństwo - zaśmiała się lekko panicznym głosem Klara.
- Teraz ci się zebrało na kulturalność? - spytałam ironicznie. No kurczę, że też muszę być o te parę miesięcy starsza.
- Idź, idź, ja będę obstawiać tyły - zapewniła mnie przyjaciółka.
Nieskora w tym momencie do dyskusji, zaświeciłam do wnętrza otworu w ziemi. Ujrzałam głęboką dziurę, a na jej ścianie zardzewiałą drabinkę. Do tej pory widziałam takie tunele tylko w filmach, a teraz jestem zmuszona sama do niego wejść. No cóż, raz kozie śmierć - stwierdziłam i nieśmiało nastąpiłam na pierwszy stopień drabinki. Szczęśliwie wyglądało na to, że mimo rdzy była całkiem stabilna.
- Dobra, schodzę - oznajmiłam, bardziej dodając sobie odwagi, niż oznajmiając to Klarze.
Zaczęłam powoli się zniżać i po chwili pozwoliłam przyjaciółce schodzić.
- Uff - odsapnęłam po kilkuminutowym schodzeniu - To ostatni szczebel... - oznajmiłam.
- Skacz - stwierdziła Klara, która była kilka szczebli nade mną.
- Wiesz, mimo wszystko chciałabym jeszcze trochę pożyć - zrobiłam kwaśną minę, ale po chwili poświeciłam latarką w dół, sprawdzając jak wysoko jestem. Na szczęście do ziemi zostały najwyżej dwa metry, więc wciągnęłam powietrze i zeskoczyłam.
- Żyjesz? - spytała Klara.
- Nie, ale możesz skakać - zapewniłam ją.
Po chwili usłyszałam jak obok mnie zeskoczyła Klara i soczyście przeklina.
- Co? - spytałam zdezorientowana - Zraniłaś się?
- Nie, ale nie czujesz jak tu śmierdzi? - powiedziała przez nos, najwyraźniej go zatykając.
- Nie, mam katar - stwierdziłam. - I całe szczęście.
- Rzeczywiście, masz farta.
Skierowałam strumień światła przed siebie.
- Masz latarkę w telefonie? - spytałam dziewczynę.
- Ta, jasne - potwierdziła Klara, wyciągnęła smartphone’a i po chwili oby dwie miałyśmy dostępne dwa źródła światła.
- To... idziemy? - spytała moja towarzyszka.
- Okej... - stwierdziłam i zaczęłyśmy iść długim i szerokim korytarzem, którego ściany pokrywała gruba warstwa mchu. Wilgotność powietrza w tych ściekach była porównywalna do tej w lasach tropikalnych. Przez większość czasu panowała niezręczna cisza przerywana jedynie naszymi nierównymi oddechami i kapaniem kropel gdzieś w oddali.
- To... Czego my właściwie mamy szukać? - spytała Klara, chyba tylko po to by przerwać tą niezręczną atmosferę.
- Jakiejś wskazówki... Czegokolwiek, co...
Ale nie zdążyłam skończyć, bo przerwał mi gwałtowny trzepot skrzydeł. Nad nami przeleciała nietypowa trójka; czarnowłosa dziewczyna z gołębimi skrzydłami, ciemny blondyn z orlimi skrzydłami i starszy pan z sowimi skrzydłami. Zanim zdążyłyśmy jakkolwiek zareagować, ptaki zniknęły gdzieś w ciemnościach.
- Co do... - zaczęłam, ale znów przerwano mi wypowiedź. Tym razem był to zbitek kilku mrożących krew w żyłach dźwięków; rozdzieranej tkaniny, chrzęstu kości i kobiecego krzyku.
Spojrzałyśmy po sobie i zrozumiałyśmy się bez słowa. Pobiegłyśmy w kierunku, w którym przed chwilą poleciała trójka. Dobiegłyśmy do... miejsca kompletnego spustoszenia. Nakierowałam latarkę na dół. Wszędzie dookoła porozrzucane były strzępki ubrań, części ciał, pióra i krew, a na środku całego spustoszenia siedziały dwa olbrzymie aligatory. W powietrzu dosłownie czuć było atmosferę śmierci i grozy.
- Boże... - stwierdziła Klara, najwyraźniej powstrzymując odruch wymiotny.
Stałam wryta, niezdolna do jakiegokolwiek komentarza. Podczas, gdy my tak stałyśmy, aligatory zbliżały się do nas niespiesznym krokiem. Chyba się nie najadły.
I nagle to poczułam; jakąś falę, przypływ odwagi. To było jak grom z jasnego nieba, bardziej - jak słoń z przestworzy! Uda mi się! Pomszczę ptaki, tych biednych ludzi!
I ruszyłam prosto na krokodyle. Niestety, przypływ odwagi nie szedł w parze z rozsądkiem i instynktem samozachowawczym.
- Idiotko, co ty robisz?! - zawołała Klara, tak jakby z daleka, ale to mnie nie powstrzymało przed atakiem na gady. Już miałam walnąć krokodyla gołą ręką w pysk, ale ktoś złapał mnie za plecak.
- Puszczaj! - wyrywałam się, ogarnięta furią.
- Ogarnij się! - zawołała moja przyjaciółka, ciągnąc mnie za torbę.
Jeszcze chwilę się przepychałyśmy, a kiedy w końcu Klara zwyciężyła, mój plecak odleciał gdzieś daleko, a my usłyszałyśmy tylko chlupot wody.
- Świetnie - naburmuszyłam się jak rozzłoszczone dziecko.
- Wiesz... Teraz mam chyba większy problem niż twoja torba - dziewczyna wskazała coś za moimi plecami.
Po odwróceniu się, moim oczom ukazał się widok dwóch wyraźnie niezbyt miło nastawionych aligatorów, kłapiących zaciekle szczękami. W sytuacjach grożących śmiercią czas nagle zwalnia, a my podejmujemy instynktowne czynności. No, może nie w tym wypadku.
- Idź po moją torbę, mam tam nóż, szybko! - rozkazałam dziewczynie, a tej nie trzeba było dwa razy powtarzać. Teraz zostałam sam na sam z gadami.
 - Okej... Dobre zwierzątka - migdaliłam się do krokodyli, ale te wcale na ,,dobre zwierzątka” nie wyglądały. Zbliżając się do mnie, krokodyle pokazywały swoje długie zębiska, a ja z resztkami odwagi, zamknęłam oczy i przygniotłam aligatory do ziemi. Czułam pod rękami szamoczące się bestie i słyszałam ich usilne kłapanie, najwyraźniej oznaczające chęć uwolnienia się gadów. Ale chwila... czy to możliwe, że... jestem od nich silniejsza? Nieśmiało uchyliłam powiekę i ujrzałam coś, przez co musiałam zamrugać, żeby w to uwierzyć. Wielkie bestie, który jeszcze przed chwilą walczyły o życie, teraz leżały jak potulne pieski, bylebym przestała je dusić.
- O żesz... - szepnęłam, czując moją siłę.
No to teraz się pobawimy... - pomyślałam. Puściłam gady i zaczęłam intrygę. Walka jest formą sztuki, czymś na swój sposób niezwykle subtelnym. Uderzenie pięścią, kopnięcie z półobrotu... jest ,,farbą” na bitewnym obrazie. Wszystko mogłoby się po prostu zatrzymać, a teraz liczyłaby się walka.
Po dłuższej chwili zaciętej walki gady leżały wycieńczone, brzuchem do góry.
- Aga! - usłyszałam przyjaciółkę - Patrz, co mam!
Ale zanim dziewczyna zdążyła cokolwiek mi pokazać, za naszymi plecami usłyszałyśmy niski, kpiący głos.
- No witam, witam.


[Klara]

   Po tym jak zobaczyłyśmy szczątki ptaków, ledwo zdążyłam zasłonić ręką usta, by nie zwymiotować. Nie raz widziałam takie rzeczy na filmach, ale... W rzeczywistości nigdy bym nie pomyślała, że zobaczę resztki poszarpanego na części ciała i tyle krwi. To było okropne. Jeszcze przed chwilą widziałam tych ludzi żywych...
   Dopiero po chwili zauważyłam dwa olbrzymie potwory, wyłaniające się mozolnie z ciemności. Ostre zżółknięte kły odbijały w sobie światło latarki Agnieszki. Zielonkawa skóra, a przynajmniej na taką wyglądająca, była umazana plamami krwi. Kiedy podeszły bliżej, dostrzegłam, że to aligatory i już nawet nie miałam siły, by zastanawiać się, co one robią pod ulicami Krakowa.
   Na szczęście pozostał mi jeszcze rozum. Jedyną słuszną opcją, jaka wpadła mi do głowy, była ucieczka, ale w tej samej chwili zobaczyłam jak Aga rusza w stronę gadów.
   Zgłupiała do reszty?!
- Idiotko, co ty robisz?! - wrzasnęłam, ale nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi.
   Podchodziła coraz bliżej do bestii, tak jakby się ich w ogóle nie bała. Gorzej, jakby zaraz miała się na nie rzucić. Podbiegłam do niej i w ostatniej chwili, kiedy aligator prawie oderwał jej zębiskami rękę, chwyciłam ją za plecak. Przyciągnęłam ją do siebie, odsuwając tym samym od aligatorów.
- Puszczaj! - krzyknęła, patrząc w zwierzęta przed nią oczami wypełnionymi furią.
- Ogarnij się! - chciałam ją przywrócić do porządku.
   Nie chciałam, by ktokolwiek jeszcze tutaj zginął.
   Próbowałam ją coraz bardziej odsuwać do aligatorów, które miały na nas coraz większą chętkę. Jednak chwilę później, kiedy pociągnęłam ją z całej siły, torba zsunęła jej się z ramion. O mało co się nie wywróciłam, a torba bezwiednie pofrunęła do góry i upadła w samym centrum ścieków, przepływającej przez kanał obok. Fu.
- Świetnie – naburmuszyła się Aga.
- Wiesz...Teraz mam chyba większy problem niż twoja torba – szepnęłam, widząc, że przez naszą sprzeczkę aligatory zdążyły się do nas niebezpiecznie zbliżyć.
   Wskazałam palcem za Agę, która stała do nich tyłem. Kiedy je zauważyła, krzyknęła:
- Idź po moją torbę, mam tam nóż, szybko!
   Słysząc, że jedyna broń, którą miałyśmy, właśnie wylądowała w brudnej wodzie nawet się nie zastanawiałam. Co prawda smród i to, co tam pływało, skutecznie by wszystkich odstraszyło, ale to była nasza jedyna szansa na obronę. Bałam się trochę zostawić Agę samą, zwłaszcza po jej wcześniejszym zachowaniu, ale nie mogłam zwlekać.
   Biorąc głęboki oddech wskoczyłam do ścieków. Jednak to co mnie tam spotkało okazało się miłym zaskoczeniem, czego kompletnie się nie spodziewałam. Wokół mnie uformowała się wielka, lekko niebieskawa bańka powietrza, dzięki czemu mogłam spokojnie oddychać. Jednocześnie nie byłam mokra, a i lekko niwelowało nieprzyjemny odór.
   Lekko wybita z rytmu, dopiero po chwili się ocknęłam i zaczęłam się rozglądać za torbą. Trochę to trwało, ale w końcu ją dostrzegłam. Od razu popłynęłam w jej stronę, machając nogami najszybciej i najmocniej jak tylko mogłam. Kiedy już dopłynęłam do torby, sięgnęłam ręką poza bańkę. Poczułam nieprzyjemne zimno przechodzące przez dłoń, dlatego szybko chwyciłam co miałam i wciągnęłam z powrotem do mojego azylu. Jakimś cudem, całe zanieczyszczenia zmyły się z torby. Nie chciałam się nad tym dłużej rozwodzić, przynajmniej nie w tej chwili. Założyłam sobie plecak na ramię i kiedy już miałam wracać, trochę głębiej zobaczyłam małą... szkatułkę?
   Zanim zdążyłam się zastanowić, co to dokładnie było, prąd wypchnął to w moją stronę. Wciągnęłam to do bańki, jak wcześniej torbę. Ewidentnie – była to szkatułka. Miała dziwny, owalny zamek, bez wejścia na klucz. Pogładziłam owe miejsce palcem, a wtedy zamek się odblokował, a pokrywka z impetem się otworzyła. W środku była karteczka.
Nagle przypomniało mi się o walczącej na górze Adze. Zamknęłam szkatułkę i wypłynęłam na zewnątrz, wyciągając nóż. Jednak to co tam zobaczyłam zupełnie zbiło mnie z tropu. Gady leżały na ziemi, brzuchem do góry, sapiąc niemiłosiernie. Aga stała nad nimi, choć wyglądała, jakby ledwie się trzymała na nogach. Była tylko lekko zadrapana w niektórych miejscach, ale nie miała większych szkód. Jak...?
- Aga! Patrz co mam! - krzyknęłam, podchodząc w jej stronę.
   Jednak zanim zdążyłam jej cokolwiek pokazać, zza niej wyłonił się ktoś inny. Zwrócił się w naszą stronę, mówiąc niskim, kpiącym głosem.
- No witam, witam...
   Przełknęłam ślinę, czując, że aligatory sprzed chwili wcale nie były najgorszą atrakcją dzisiejszego dnia. Nie wiem, co mnie naszło, ale zamiast odpowiedzieć chłopakowi, otworzyłam plecak i do kieszeni zapinanej na zamek spakowałam szkatułkę. Zamknęłam szybko kieszeń, jak i torbę, po czym odwróciłam się z powrotem do chłopaka. Nie był teraz sam, za nim stało dwóch kolejnych. Czyżby...?
- Jesteście gadami, prawda? - spytałam, siląc się na pewność w głosie. Aga widocznie nie miała sił po walce, by powiedzieć lub zrobić cokolwiek. Co oni tu robią?
- O cho cho! Widzę, że ktoś nas zapamiętał! - zaśmiał się drwiąco. - Powinnyście nam dziękować, że jeszcze żyjecie...
- Dziękować? - zmrużyłam oczy, marszcząc przy tym brwi.
- Myślisz, że kto kazał aligatorom leżeć? Biedaki, wymęczyłyście je... Ale spokojnie, nie musicie przepraszać – uśmiechnął się w naszą stronę, po czym zaczął się zbliżać.
   Przez dziwne światło, którego lokalizacji nie znałam, mogłam im się uważniej przyjrzeć. Wszyscy trzej mieli oczy z podłużnymi źrenicami, niczym u prawdziwych gadów. Kiedy ten z przodu mówił, było widać jak długi, cienki język niemal wije się z każdą wypowiedzianą sylabą. Ten sam chłopak nie wyglądał na dużo starszego od nas... Miał dość młode rysy twarzy. Z tego co widziałam, był brunetem, choć mogła to spowodować wszechobecna ciemność.
- Wystarczy, że ładnie podziękujecie – kontynuował drugi.
I ten wyglądał na mniej więcej równego wieku, co my. Miał brązowe włosy i uśmiechał się do nas równie szyderczo, co tamci. Każdy z nich był na swój spokój niepokojący, zaczynałam się bać. Ale nie mogłam tego dać po sobie poznać.
- A jak nie podziękuję? - kontynuowałam rozmowę, chowając w tylnej kieszeni nóż. Tak na wszelki wypadek...
- Och, tym się nie martw – zaśmiał się ostatni z nich. - Sami sobie odbierzemy nagrodę.
   Przełknęłam nagle powstającą w moim gardle gulę. Co mieli na myśli? Zaczęłam się bać nie na żarty. Byłam wręcz przerażona. Któryś z nich zaśmiał się, widząc moją minę. Co chcą zrobić?
- Klara, nie podoba mi się to – szepnęła mi do ucha przyjaciółka, która przed chwilą się do mnie zbliżyła.
   Jeszcze przed chwilą planowałam ucieczkę, ale wszystkie plany runęły, gdy zobaczyłam, w jakim ona jest stanie. Miała płytki oddech i nawet, żeby stać, musiała się podeprzeć o moje ramię. Musiała być zmęczona po walce, cholera!
   Niestety, w trakcie moich rozmyślań, gady zdążyły do nas podejść. Otoczyli nas, co wyglądało jakby stanęli w jakimś bitewnym szyku. Szatyn sięgnął ręką w naszą stronę, a ja nie mogłam już dłużej stać bezczynnie. Wyciągnęłam z kieszeni nóż i zamachnęłam się na tyle mocno, żeby móc go sięgnąć. Udało mi się, po chwili zdezorientowany chłopak upadł na ziemię, łapiąc się za krwawiącą rękę. Nie zdałam sobie sprawy z tego, co zrobiłam, póki nie zobaczyłam pod sobą maleńkiej kałuży krwi, a na jej środku kilka palców. Po chwili chłopak wstał i ruszył w którąś stronę, znikając w jednym z kanalizacyjnych korytarzy.
   Nim zdążyłam pomyśleć, zostałam zaatakowana przez pozostałych. Zwinnymi uchami wyjęli mi broń z ręki i wyrzucili do ścieków za nami. Nie mogłam jakkolwiek zareagować, kiedy powalili mnie niezbyt delikatnie na ziemię, a Aga runęła wraz ze mną, ledwo kontaktując.
- Zostaw mnie! - wrzasnęłam, kiedy złapali mnie za nogi.
   Poczułam na udach mocny nacisk, kiedy któryś z nich na nich usiadł. Próbowałam podeprzeć się rękami i zwalić go z siebie, ale moje wysiłki poszły na nic. Był ode mnie zdecydowanie silniejszy. Szybko wziął moje nadgarstki i ścisnął, przez co na pewno zostanie na nich ślad. Nie mogłam ich wyrwać, za mocno je trzymał. Po chwili poczułam jak oplata wokół moich rąk jakiś sznur i zawiązuje go na tyle, żebym nie mogła poruszyć nimi nawet na milimetr. Zaczęłam się szarpać, żeby zrobić cokolwiek, ale było już za późno.
- Nie... Nie wierć się, kurwa! - krzyknął ten siedzący na mnie, po czym walnął mnie w pośladek.
   Wtedy zrozumiałam o co dokładnie im chodziło. Zaczęłam się szamotać coraz bardziej, kiedy w głowie rozbrzmiała mi jedna myśl. „Chcą mnie zgwałcić... Chcą nas...”. Udało mi się go kopnąć, tym samym skopując go ze mnie. Odsunęłam się kawałek, odwracając plecami do ziemi, ale ten nie dał za wygraną. Podszedł do mnie. Resztką siły, która powoli zaczęła ze mnie uchodzić, kopnęłam go, jednak ten tylko cofnął się kawałek, unikając ciosu.
- Ojej, zmęczyłaś się? - zaśmiał się kpiąco. - No cóż, ja nie...
   Ostatnie co mogłam w tej chwili zrobić, to płakać. Kilka pojedynczych łez ściekło po moich brudnych policzkach, kiedy brunet był coraz bliżej.
- Mam na imię Kamil, zapamiętaj sobie to imię – uśmiechnął się po raz ostatni, po czym kucnął nade mną i zaczął związywać mi też nogi. - Nie chcemy, żebyś znowu zaczęła się wyrywać, prawda?
   Po wypowiedzeniu tych słów zamilkł, widząc, że i ja nie mam zamiaru się już odzywać. Spojrzał na mnie dziwnie, jakby zaintrygowany. Nie uśmiechał się, jego wyraz twarzy wskazywał na jawne zaciekawienie. Kiedy ja siedziałam pod ścianą, zwinięta jak szynka bez możliwości poruszenia się, on zbliżał się niebezpiecznie w moją stronę, przejeżdżając ręką wzdłuż moich nóg. Czułam, jak ogromnej wielkości gula zatyka mi gardło, przez co wydawałam z siebie stłumiony szloch, a nieprzyjemne dreszcze w miejscach, w których chłopak zaczął mnie dotykać tylko potęgowały złe uczucia. Mój mózg zakrył się pustką, kiedy ten był na tyle blisko mnie, żebym czuła jego oddech na swoich ustach. Po chwili zachłannie się w nie wczepił, a ja nie po raz pierwszy tego dnia wrzasnęłam, jednak zostałam stłumiona.
- Ciiii... Cicho... - szepnął. - I tak cię nikt nie usłyszy...
   Miał rację. Miał cholerną rację. Byłam skazana na jego łaskę i na nic więcej. Zamknęłam się, tak jak mi kazał. Bałam się, że zrobi coś więcej, choć... i tak zamierzał to zrobić. A po tym mnie zabije? Zostawi? Może powtórzy, ulży sobie kilka razy?
   Tak cholernie się teraz bałam. Wiedziałam, że nikt mi nie pomoże, a jednak.. Gdzie tam głęboko wciąż błagałam o pomoc... Ja nie chcę tak skończyć...
   Zacisnęłam zęby, kiedy usta Kamila zjechały na moją szyję. Pozwoliłam łzom lecieć swobodnie, nie mogłam ich już powstrzymywać. Jego zimne wargi zasysały moją skórę, boleśnie ją od czasu do czasu przygryzając. Jego ręka jeździła wzdłuż biodra, zahaczając o zamek moich spodni. Odpiął jeden guzik i wtedy wyrwał mi się z ust ostatni szloch. Chłopak oderwał się od mojej szyi i spojrzał na mnie gniewnie, ale już mnie to nie obchodziło. I tak zrobi ze mną, co chce...
   Wtedy, zamiast wrócić do tego co robił, wjechał rękami pod moją koszulę, po chwili rozszarpując ją na dwie części. Położył ręce na mojej talii. Pod wpływem jego dotyku moja skóra wyginała się i przechodziły przez nią dreszcze. Ciało jeszcze walczyło.
   Nie zatrzymując się, bez żadnych wyrzutów sumienia, czy czegoś podobnego, chłopak chwycił moje piersi i ścisnął. Nie mogłam się powstrzymać, mimo guli w gardle i strachu, obezwładniającego moje ciało, przed syknięciem z bólu. Bawił się chwilę, bez skrępowania, aż się chyba znudził.
   Czułam się gorzej, niż to, co pływało w kanałach niedaleko nas. Kompletnie pozbawiona wszystkiego, co sobie ceniłam, pozbawiona godności i zaraz czegoś więcej. Czułam się nikim, byłam w tej chwili nikim. Bałam się, czy zdołałabym się kiedykolwiek po tym pozbierać. Może lepiej, gdyby mnie na koniec zabił? Nie chciałam nigdy umierać, ale teraz czułam, jakbym nie miała już po co żyć.
   Kamil w czasie moich rozmyślań dobrał się do zamka od spodni, ale ja byłam myślami gdzieś daleko. Starałam się nie myśleć o tym, co robi, co dopiero zrobi, byleby tylko było po wszystkim.
   Odwróciłam wzrok od mojego oprawcy. Przeniosłam go na Agę, ale... Ona nie żyła? Nie... Jeden z tych typów się do niej dobierał, ale ona nie reagowała. Prawdopodobnie zemdlała. Nie wiedziałam, czy jej zazdrościć, czy współczuć. Była kompletnie nieświadoma, co się dzieje wokół niej.
   Ale ona miała do kogo wracać. Walczyłaby, gdyby tylko mogła. Ja się poddałam, ona by tego nie zrobiła. Miała dla kogo żyć. Dla rodziców, dla Mikołaja... Mikołaj...
Poczułam chłód na udach, kiedy chłopak zdarł ze mnie resztki godności. Spodnie rzucił gdzieś za siebie, prawdopodobnie trafiły do ścieków. Spojrzałam na niego ostatni raz, ale szybko tego pożałowałam. Miał zmrużone oczy, jakby z zadowolenia i oblizał na mój widok usta. Ledwo powstrzymywałam się, żeby nie zwymiotować.
   Powoli wyłączyłam wszystkie swoje zmysły. Nie chciałam cierpieć, nie chciałam tego...
   Przez zamglone oczy widziałam dziwny ruch, gwałtowny i chaotyczny. Już się zaczęło? Nie czuję tego? Może się wyłączyłam bardziej, niż myślałam?
   Trwałabym w tych dziwnych przekonaniach, gdyby nie głos, który doskonale znałam. I nie należał on do Kamila.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Spodobało się? Zrób nam tą przyjemność i zostaw komentarz. Jeśli nie wiesz, co napisać, wklej tutaj swój ulubiony fragment rozdziału :)