No i mamy już rozdział 5... Przepraszamy, za nie dotrzymywanie terminów, no ale... Wiecie, jak to czasem bywa. Jeżeli macie jakieś sugestie, chcielibyście się podzielić wrażeniami - zapraszamy do komentowania :)
Rozdział 5
[Agnieszka]
Oślepiło mnie jasne światło z migawki. Zamrugałam szybko, lecz wszystko jakby... Zatrzymało się w czasie. Wokół mnie nastała oślepiająca jasność, jak na szpitalnej sali. Niemożliwe... Czyżby to znowu była sprawka Johnson’a? I znowu te szepty, wszechogarniające szepty...
- Żartujesz...
- Właśnie przerwano mi....
- Oh, mam już dość...
- Ciekawe o co może chodzić tym razem? - spytała Klara.
- Nie wiem... - szepnęłam.
Moje serce łomotało jak szalone. Czy w końcu będziemy mogli pozbyć się tych uszu?
- Witam państwa ponownie! - nagle na środku pojawił się Johnson. Wszyscy w sali ucichli - Pozwolą państwo, że usiądę - gdy tylko wypowiedział ostatnie słowo, obok niego, równie nagle pojawił się czarny, aksamitny fotel. Szef usadowił się w nim wygodnie i założył nogę na nogę - Na tym spotkaniu poznają państwo zasady Wielkiej Gry - rozejrzał się z lubością wypowiadając każde słowo - Jeżeli chcą państwo wygrać i pozbyć się zwierzęcych cech! Waszym pierwszym zadaniem będzie znaleźć w Parku Mickiewicza podpowiedzi. Są one bardzo dobrze schowane i strzeżone. W całym parku schowano sześć... jednakże zespołów jest siedem! Dlatego jeden zespół nie będzie miał podpowiedzi i przegra... A ufajcie mi; nie warto przegrywać, bo zostaniecie na zawsze zwierzętami! Zapomnicie o wszystkich doczesnych wspomnieniach!
On robi sobie jaja?! Jak to: na zawsze? Czyli jeśli przegramy, to zostanę... kotem? A Klara zostanie królikiem... Nie chcę tak skończyć! Najwyraźniej nie tylko ja miałam takie zdanie, bo z dookoła rozległy się protestujące krzyki.
- Jesteś jakimś psychopatą, czy co?
- Jeśli przegram... to będę robakiem?! Pojebało cię?
- Braciszku! O co w tym chodzi?!
- Moi Państwo! - oznajmił Johnson - Nie ma powodu do sprzeciwów! Wystarczy wygrać i z powrotem będziecie ludźmi!
- Ten koleś to jakiś psychol... - stwierdził znajomy mi głos.
Głośno wciągnęłam powietrze. Czy ja się nie przesłyszałam?
- Mikołaj? - spytałam niepewnie.
- A kto inny... - mruknął smutno.
- Czy to dlatego nie wychodzisz z pokoju? - zapytałam z szczerym zaniepokojeniem.
- Taa... To co mam na głowie... i ten ogon...
Nie mogę... No tak, czyli on też ma uszy i ogon...
- Kogo uszy i ogon?
- Psa - odparł wzdychając głęboko.
Nie mogąc się powstrzymać, zaśmiałam się krótko.
- Czego się śmiejesz? Sama masz pewnie nie lepiej - syknął mój brat.
- Masz rację, przepraszam - odparłam - sama mam kocie uszy i koci ogon...
Teraz z kolei to on zaśmiał się szyderczo.
- Więc, podsumowując - w tym czasie kontynuował szef - w każdym etapie Gry odpadnie jeden zespół, tak aż do Wielkiego Finału! Jeszcze raz błagam państwa, żebyście nie brali tego lekceważąco i weźcie udział w grze!
- A jaki masz dowód, że możesz nas od tak zamienić w zwierzęta? - parsknął czyiś kpiący głos.
- No cóż, widzę, że nie mam innego wyboru, niż pokazać panu Zasieczniakowi na własnej skórze... - w jego ciemnych oczach zapłonęły pożądliwe ognie.
Nagle, tak samo niespodziewanie, jak wcześniej koło Dean’a Johnsona zmaterializował się rosły rudzielec. Na pierwszy rzut oka nie było w nim nic nadzwyczajnego, ale po dokładniejszych oględzinach zauważyłam, że gdy otworzył usta okazało się, że ma długie kły jak u węża i dziwnie poruszał nienaturalnie długim językiem. Mnie natomiast zaciekawiły jego nienaturalne oczy; były jaskrawo czerwone i miały pionowe źrenice.
- Drodzy Państwo - wstał i gestem pokazał chłopaka - To jest pan Zasieczniak, jeden z przedstawicieli gadów.
Rudy rozglądał się z głupim uśmieszkiem na twarzy.
- A więc panie Zasieczniak, prosił mnie pan o dowód. Oto i on - pstryknął palcami i w jednej chwili na miejscu chłopaka wił się ogromny, brązowy wąż z czerwonymi oczyma.
Wszyscy głośno wciągnęli powietrze. Nastała krępująca cisza, lecz po chwili Johnson znów pstryknął palcami i wąż z powrotem zmienił się w rudzielca. Teraz jego głupi uśmieszek zmienił się w przerażenie.
- To było straszne... - wyszeptał z przestrachem - Niech nas już pan wypuści... Nie chcę grać w tą pojebaną grę...
- Nie ma powodu do obaw, panie Zasieczniak, wystarczy wygrać grę - uśmiechnął się szef, tak jakby mówił dziecku, że nie trzeba bać się dentysty - Myślę, że tutaj możemy zakończyć nasze spotkanie... Na następnym spotkaniu będzie nas osiemnastu... no, wraz ze mną dziewiętnastu - uśmiechnął się dobrodusznie - A, zapomniałbym, macie tydzień czasu na wykonanie zadania.
W jednym momencie z powrotem wraz z Klarą stałyśmy w parku, lecz tym razem nie było chłopca.
[Klara]
Razem z Agą wymieniłyśmy spojrzenia. W jej oczach zobaczyłam strach, wręcz panikę i dziwne zmieszanie, które i ja odczuwałam. Czy to… czy to stało się naprawdę? Oczywiście, że tak, ale wciąż nie mogłam w to uwierzyć.
W ciszy z przyjaciółką usiadłyśmy na ławce w parku, wciąż nie dowierzając. Myśl, że mogłabym zamienić się nieodwracalnie w królika, była zbyt dziwna. To nawet nie do wyobrażenia, a co dopiero do przeżycia. Jedno było pewne. Nie chciałam tego.
- Myślisz… - zaczęłam. - Myślisz, że mamy jakieś szanse wygrać?
- Musimy - odparła, jakby automatycznie. - Nie możemy przegrać. Nie chcę być kotem. Ja…
- Spokojnie - widziałam jak panikuje, co zawsze tylko pogarsza sprawę. - Najpierw musimy znaleźć tylko tą wskazówkę, tak? Nie przegramy.
Agnieszka spojrzała na mnie badawczo, chcąc wiedzieć, czy może uwierzyć w moje słowa. Sama nie była pewna, co do swojej racji, ale nie mogłam dać tego po sobie poznać. Wstałam dumnie wypinając pierś i wyciągnęłam rękę w jej stronę.
- Wygramy to - oznajmiłam, samej się dziwiąc, z jaką pewnością w głosie to powiedziałam.
Na twarz dziewczyny wpłynął lekki uśmiech. Chwyciła mnie za rękę i wstała, szepcząc ciche “masz rację”.
Odruchowo w tym momencie spojrzałam na zegarek. Kilka chwil do mnie docierało, która jest godzina. 12:29.
- Aga! - wykrzyknęłam, choć stała obok mnie.
- Co? Słyszę cie przecież - stwierdziła.
- A słyszysz to? Za minutę mamy lekcje!
W ciszy z przyjaciółką usiadłyśmy na ławce w parku, wciąż nie dowierzając. Myśl, że mogłabym zamienić się nieodwracalnie w królika, była zbyt dziwna. To nawet nie do wyobrażenia, a co dopiero do przeżycia. Jedno było pewne. Nie chciałam tego.
- Myślisz… - zaczęłam. - Myślisz, że mamy jakieś szanse wygrać?
- Musimy - odparła, jakby automatycznie. - Nie możemy przegrać. Nie chcę być kotem. Ja…
- Spokojnie - widziałam jak panikuje, co zawsze tylko pogarsza sprawę. - Najpierw musimy znaleźć tylko tą wskazówkę, tak? Nie przegramy.
Agnieszka spojrzała na mnie badawczo, chcąc wiedzieć, czy może uwierzyć w moje słowa. Sama nie była pewna, co do swojej racji, ale nie mogłam dać tego po sobie poznać. Wstałam dumnie wypinając pierś i wyciągnęłam rękę w jej stronę.
- Wygramy to - oznajmiłam, samej się dziwiąc, z jaką pewnością w głosie to powiedziałam.
Na twarz dziewczyny wpłynął lekki uśmiech. Chwyciła mnie za rękę i wstała, szepcząc ciche “masz rację”.
Odruchowo w tym momencie spojrzałam na zegarek. Kilka chwil do mnie docierało, która jest godzina. 12:29.
- Aga! - wykrzyknęłam, choć stała obok mnie.
- Co? Słyszę cie przecież - stwierdziła.
- A słyszysz to? Za minutę mamy lekcje!
***
- Uff… - westchnęłam, po skończeniu się wszystkich lekcji.
- Jak dobrze, że Szczerbiak nie zwróciła uwagi na nasze spóźnienie - Agnieszka powiedziała dosłownie to co miałam właśnie na myśli.
- A dzisiaj mamy pracę? Zapomniałam grafiku, a mamy ten sam… Sprawdzisz? - spojrzałam na nią prosząco.
Aga tylko westchnęła i sięgnęła do torby. Wyjęła z niej mały notatnik i otworzyła go gdzieś pośrodku. Chwilę czekałam na jej odpowiedź.
- Nie, dziś mamy wolne - oznajmiła.
- Więc… - wpadł mi do głowy pewien pomysł, ale bałam się reakcji przyjaciółki. Wspominanie o tym teraz… Pożałowałam, że w ogóle zaczęłam, ale skoro już się odezwałam, wypadałoby skończyć.
- Więc co? - ponagliła mnie.
- Co do tego… tych zadań - spoważniałam - Może teraz? Im szybciej tym lepiej…
Szłyśmy kilka minut w ciszy. Kurcze, mogłam tego nie mówić, no! Dlaczego ja zawsze muszę paplać bez sensu, nie myśląc o tym, co powiem?
- Chodźmy. Do parku - oznajmiła w końcu, wybijając mnie tym z rytmu.
- Ale że po co? - spytałam głupio.
- Do parku, jak powiedział Johnson. Podpowiedź tam jest, pamiętasz? - uśmiechnęła się blado.
- Aż taka głupia nie jestem - udałam urażoną.
- Polemizowałabym - zaśmiała się, dostając za to ode mnie kuksańca w bok. - To idziemy?
- Dobra.
Będąc już w parku zatrzymałyśmy się. Stanęłyśmy jak idiotki na chodniku i zaczęłyśmy się rozglądać. Jaki ten park ogromny! I jak my mamy tu coś znaleźć?! Agnieszka widać podzielała moje myśli, bo ze zdziwienia otworzyła lekko usta. Kocie uszy stanęły jej dęba, prawdopodobnie jak i moje, królicze. To wciąż wydawało się takie dziwne.. to wszystko było takie skomplikowane.
- Rozdzielamy się? - zapytałam niepewnie.
- Nie wiem. Chyba nie powinnyśmy. W końcu po coś nas połączono w te pary, prawda?
- Trójki, nie pary. A no właśnie! - przypomniała mi się pewna istotna sprawa. - Czemu my jesteśmy tylko dwie? Chyba powinnyśmy znać trzecią osobę, prawda? A tymczasem jesteśmy tu tylko my, a trójka, kimkolwiek by nie była, pewnie siedzi i użala się nad swoim wyglądem. Też mi taka współpraca - jak dobrze, że nie znam tego kogoś. Musiałam się na czymś wyładować, a nieznana mi osoba wydawała się do tego najlepsza.
Aga zaśmiała się krótko ze mnie, ale momentalnie spoważniała.
- Wiesz, zapomniałam ci powiedzieć, że trze… - zaczęła.
- Czekaj! - krzyknęłam. - Słyszysz to?
- ...co? Klara, próbuję ci coś pow…
- Potem mi powiesz! - przerwałam jej po raz kolejny, na co prychnęła. - Nie słyszysz? Jakieś dziecko płacze.
-...co? - powtórzyła. W normalnych okolicznościach pewnie bym się zaśmiała, ale nie teraz. - Pewnie się wywaliło, czy coś. Słuchasz ty mnie?
- Nie, nie, nie… Ono płacze za mamą. Chyba się zgubiło - w mojej głowie wciąż rozbrzmiewało szlochanie.
- Ja nic nie słyszę - stwierdziła. - A poza tym musimy się wciąć za zadanie. Nie mamy czasu na czyjeś dzieci, kto inny mu pomoże.
- Wiesz co? Mam zamiar mu pomóc, ty rób co chcesz - zirytowałam się. Ruszyłam w stronę, z której słyszałam płacz. Aga, chcąc nie chcąc, poszła za mną, choć nie była zbytnio z tego zadowolona.
Rozglądałam się za dzieckiem dobre pół godziny. Przejrzałam z przyjaciółką prawie wszystkie zakamarki parku. Kilka razy marudziła, że może mi się przesłyszało, ale ja wciąż słyszałam szloch. Dopiero gdy spojrzałam za już chyba pięćdziesiąte drzewo w tym parku, znalazłam to czego szukałam.
Mały chłopczyk siedział skulony pod grubym pniem, który zasłaniał go całkiem od strony wejścia. Jego krótkie, dżinsowe spodenki były całe brudne, tak samo jak jego czerwona bluzeczka. Twarz schował w kolanach.
- Co się stało? - przykucnęłam obok niego.
Mały wzdrygnął się, po czym spojrzał na mnie. Łzy torowały sobie przejście między ziemią na jego małych, zaróżowionych policzkach. Spojrzał na mnie tak smutno, że i mi zachciało się płakać. Jednak uśmiechnęłam się do niego ciepło, by i go podnieść na duchu..
- Pomogę ci, ale musisz mi powiedzieć, co się stało, dobrze? - zaproponowałam małemu.
- Zgubiłem m-mamę - stwierdził cichutko, wykończony płaczem.
- Poszukamy jej, zgoda? Na pewno ją znajdziemy - podniosłam się, ignorując zmęczenie i ból pleców. Mały także wstał i chwycił mnie nieśmiało za rękę. Patrzył się w ziemie, nie na mnie.
- Powiesz mi jak się nazywasz? - spytałam.
- Kajtek - pociągnął nosem.
- A więc, gdzie ostatni raz widziałeś mamę?
- B-bawiłem się w p-piaskownicy i pobiegłem t-tutaj… bo chciałem złapać w-wiewiórkę, ale jak w-wróciłem t-to jej już nie b-było… - wciąż płakał.
- Na pewno ją znajdziemy. Ale już nie płacz dobrze? - ukucnęłam przy nim, bo był taki mały, że ledwo sięgał mi głową na poziom pasa. Wyciągnęłam z kieszeni paczkę chusteczek i wyciągnęłam jedną. Mały spojrzał na mnie, co wykorzystałam i wytarłam mu trochę twarz z brudu i łez.
- Mama nie chciałaby zobaczyć cię brudnego, prawda?
I wtedy zrobił coś, czym rozbroił mnie kompletnie. Przysunął się bliżej mnie i przytulił do siebie. Ten gest był taki uroczy i przez niego nie dało się ukryć, że zawsze kochałam dzieci. Wiele młodszych ode mnie osób trafiało do sierocińca i każdym z nich starałam się opiekować na swój sposób, więc i tego dzieciaka, choć go nie znałam, nie mogłam zostawić na pastwę losu.
- Dziękuję - szepnął wtulony we mnie. Podniosłam go, żeby siedział mi na rękach. Był bardzo lekki, co mi to ułatwiło.
- To on? - nagle przede mną wyrosła Aga. No tak! Zapomniałam o niej, bo byłam na nią zła. Jednak cała złość na nią minęła, gdy trzymałam w uścisku Kajtka.
- Tak, zgubił mamę.
- Aha… - widać, że nie pałała największym entuzjazmem.
- Kajtuś, jak wygląda twoja mama? - spytałam chłopczyka.
- Ma blond włosy, takie do ramion i chodzi w sukience - powiedział.
- To zaczynamy poszukiwania - uśmiechnęłam się.
Szukaliśmy najpierw wokół placu zabaw, tam gdzie ostatni raz mały widział mamę. Niestety nie było tam żadnej blondynki w sukience. Wokół fontanny także, a jak już jakaś po drodze się trafiła, to nie była osobą której szukamy.
- Ałć! - krzyknęłam, gdy mały uszczypnął mnie w ucho. - Ej, nie wolno tak robić - skarciłam go lekko się uśmiechając. Wyglądał na autentycznie zdziwionego, że mnie to zabolało, co zresztą nie było takie dziwne.
- Są prawdziwe? - spytał.
- Tak. Jak chcesz to możesz dotknąć, ale nie za mocno, zgoda?
- Jak dobrze, że Szczerbiak nie zwróciła uwagi na nasze spóźnienie - Agnieszka powiedziała dosłownie to co miałam właśnie na myśli.
- A dzisiaj mamy pracę? Zapomniałam grafiku, a mamy ten sam… Sprawdzisz? - spojrzałam na nią prosząco.
Aga tylko westchnęła i sięgnęła do torby. Wyjęła z niej mały notatnik i otworzyła go gdzieś pośrodku. Chwilę czekałam na jej odpowiedź.
- Nie, dziś mamy wolne - oznajmiła.
- Więc… - wpadł mi do głowy pewien pomysł, ale bałam się reakcji przyjaciółki. Wspominanie o tym teraz… Pożałowałam, że w ogóle zaczęłam, ale skoro już się odezwałam, wypadałoby skończyć.
- Więc co? - ponagliła mnie.
- Co do tego… tych zadań - spoważniałam - Może teraz? Im szybciej tym lepiej…
Szłyśmy kilka minut w ciszy. Kurcze, mogłam tego nie mówić, no! Dlaczego ja zawsze muszę paplać bez sensu, nie myśląc o tym, co powiem?
- Chodźmy. Do parku - oznajmiła w końcu, wybijając mnie tym z rytmu.
- Ale że po co? - spytałam głupio.
- Do parku, jak powiedział Johnson. Podpowiedź tam jest, pamiętasz? - uśmiechnęła się blado.
- Aż taka głupia nie jestem - udałam urażoną.
- Polemizowałabym - zaśmiała się, dostając za to ode mnie kuksańca w bok. - To idziemy?
- Dobra.
Będąc już w parku zatrzymałyśmy się. Stanęłyśmy jak idiotki na chodniku i zaczęłyśmy się rozglądać. Jaki ten park ogromny! I jak my mamy tu coś znaleźć?! Agnieszka widać podzielała moje myśli, bo ze zdziwienia otworzyła lekko usta. Kocie uszy stanęły jej dęba, prawdopodobnie jak i moje, królicze. To wciąż wydawało się takie dziwne.. to wszystko było takie skomplikowane.
- Rozdzielamy się? - zapytałam niepewnie.
- Nie wiem. Chyba nie powinnyśmy. W końcu po coś nas połączono w te pary, prawda?
- Trójki, nie pary. A no właśnie! - przypomniała mi się pewna istotna sprawa. - Czemu my jesteśmy tylko dwie? Chyba powinnyśmy znać trzecią osobę, prawda? A tymczasem jesteśmy tu tylko my, a trójka, kimkolwiek by nie była, pewnie siedzi i użala się nad swoim wyglądem. Też mi taka współpraca - jak dobrze, że nie znam tego kogoś. Musiałam się na czymś wyładować, a nieznana mi osoba wydawała się do tego najlepsza.
Aga zaśmiała się krótko ze mnie, ale momentalnie spoważniała.
- Wiesz, zapomniałam ci powiedzieć, że trze… - zaczęła.
- Czekaj! - krzyknęłam. - Słyszysz to?
- ...co? Klara, próbuję ci coś pow…
- Potem mi powiesz! - przerwałam jej po raz kolejny, na co prychnęła. - Nie słyszysz? Jakieś dziecko płacze.
-...co? - powtórzyła. W normalnych okolicznościach pewnie bym się zaśmiała, ale nie teraz. - Pewnie się wywaliło, czy coś. Słuchasz ty mnie?
- Nie, nie, nie… Ono płacze za mamą. Chyba się zgubiło - w mojej głowie wciąż rozbrzmiewało szlochanie.
- Ja nic nie słyszę - stwierdziła. - A poza tym musimy się wciąć za zadanie. Nie mamy czasu na czyjeś dzieci, kto inny mu pomoże.
- Wiesz co? Mam zamiar mu pomóc, ty rób co chcesz - zirytowałam się. Ruszyłam w stronę, z której słyszałam płacz. Aga, chcąc nie chcąc, poszła za mną, choć nie była zbytnio z tego zadowolona.
Rozglądałam się za dzieckiem dobre pół godziny. Przejrzałam z przyjaciółką prawie wszystkie zakamarki parku. Kilka razy marudziła, że może mi się przesłyszało, ale ja wciąż słyszałam szloch. Dopiero gdy spojrzałam za już chyba pięćdziesiąte drzewo w tym parku, znalazłam to czego szukałam.
Mały chłopczyk siedział skulony pod grubym pniem, który zasłaniał go całkiem od strony wejścia. Jego krótkie, dżinsowe spodenki były całe brudne, tak samo jak jego czerwona bluzeczka. Twarz schował w kolanach.
- Co się stało? - przykucnęłam obok niego.
Mały wzdrygnął się, po czym spojrzał na mnie. Łzy torowały sobie przejście między ziemią na jego małych, zaróżowionych policzkach. Spojrzał na mnie tak smutno, że i mi zachciało się płakać. Jednak uśmiechnęłam się do niego ciepło, by i go podnieść na duchu..
- Pomogę ci, ale musisz mi powiedzieć, co się stało, dobrze? - zaproponowałam małemu.
- Zgubiłem m-mamę - stwierdził cichutko, wykończony płaczem.
- Poszukamy jej, zgoda? Na pewno ją znajdziemy - podniosłam się, ignorując zmęczenie i ból pleców. Mały także wstał i chwycił mnie nieśmiało za rękę. Patrzył się w ziemie, nie na mnie.
- Powiesz mi jak się nazywasz? - spytałam.
- Kajtek - pociągnął nosem.
- A więc, gdzie ostatni raz widziałeś mamę?
- B-bawiłem się w p-piaskownicy i pobiegłem t-tutaj… bo chciałem złapać w-wiewiórkę, ale jak w-wróciłem t-to jej już nie b-było… - wciąż płakał.
- Na pewno ją znajdziemy. Ale już nie płacz dobrze? - ukucnęłam przy nim, bo był taki mały, że ledwo sięgał mi głową na poziom pasa. Wyciągnęłam z kieszeni paczkę chusteczek i wyciągnęłam jedną. Mały spojrzał na mnie, co wykorzystałam i wytarłam mu trochę twarz z brudu i łez.
- Mama nie chciałaby zobaczyć cię brudnego, prawda?
I wtedy zrobił coś, czym rozbroił mnie kompletnie. Przysunął się bliżej mnie i przytulił do siebie. Ten gest był taki uroczy i przez niego nie dało się ukryć, że zawsze kochałam dzieci. Wiele młodszych ode mnie osób trafiało do sierocińca i każdym z nich starałam się opiekować na swój sposób, więc i tego dzieciaka, choć go nie znałam, nie mogłam zostawić na pastwę losu.
- Dziękuję - szepnął wtulony we mnie. Podniosłam go, żeby siedział mi na rękach. Był bardzo lekki, co mi to ułatwiło.
- To on? - nagle przede mną wyrosła Aga. No tak! Zapomniałam o niej, bo byłam na nią zła. Jednak cała złość na nią minęła, gdy trzymałam w uścisku Kajtka.
- Tak, zgubił mamę.
- Aha… - widać, że nie pałała największym entuzjazmem.
- Kajtuś, jak wygląda twoja mama? - spytałam chłopczyka.
- Ma blond włosy, takie do ramion i chodzi w sukience - powiedział.
- To zaczynamy poszukiwania - uśmiechnęłam się.
Szukaliśmy najpierw wokół placu zabaw, tam gdzie ostatni raz mały widział mamę. Niestety nie było tam żadnej blondynki w sukience. Wokół fontanny także, a jak już jakaś po drodze się trafiła, to nie była osobą której szukamy.
- Ałć! - krzyknęłam, gdy mały uszczypnął mnie w ucho. - Ej, nie wolno tak robić - skarciłam go lekko się uśmiechając. Wyglądał na autentycznie zdziwionego, że mnie to zabolało, co zresztą nie było takie dziwne.
- Są prawdziwe? - spytał.
- Tak. Jak chcesz to możesz dotknąć, ale nie za mocno, zgoda?
Kiwnął głową zafascynowany. Zaczął gładzić moje ucho swoją malutką dłonią, co było bardzo przyjemne, a jednocześnie mnie trochę łaskotało. Co było dla mnie nowością, bo normalnie nie mam łaskotek.
Wróciliśmy do szukania jego mamy. Aga wyszła za park, żeby zwiększyć teren poszukiwań. Niestety, minęło kilka godzin, a my nie miałyśmy nawet żadnej poszlaki. Mały głaszcząc moje uszy zasnął. Zdjęłam z siebie bluzę, mimo, że było strasznie zimno i przykryłam śpiącego. Kilka razy sprawdziłam, czy przy placu nie kręci się jakaś kobieta, czy nie ma żadnej blondynki przy fontannie, albo strefie dla psów. Nawet w toaletach sprawdzałam! I nic!
- Klara! - Aga szła w moją stronę. Niestety, sama - Zaczyna się robić ciemno. Co teraz?
Faktycznie, było już po dwudziestej. Jednak nie zamierzałam się poddawać, matka na pewno go szuka.
- Wiem, ale i tak musimy ją znaleźć. A na szukanie wskazówki mamy tydzień, prawda?
Przyjaciółka skinęła głową i usiadła na ławce. Widać było, że jest zmęczona i chciałaby już wrócić do domu. Zresztą, ze mną było podobnie.
- Jak chcesz to…
- Nie. Szukamy razem. Koniec dyskusji, muszę tylko chwilę odsapnąć - stwierdziła z bladym uśmiechem na twarzy. Odwzajemniłam gest, po czym się przysiadłam. Aga spojrzała na mnie zdziwiona.
- Pół dnia niosę tego brzdąca,a to był zdecydowanie długi dzień. Też chcę odsapnąć - zaśmiałam się.
Chwilę tak trwałyśmy, w zupełnej ciszy. Jednak ona nam nie ciążyła. Po pewnym czasie nasze milczenie jednak zostało przerwane przez krzyk jakieś kobiety.
- Kajtek, gdzie jesteś? Proszę, martwię się o ciebie, choć do mnie… - wołała płaczliwym tonem kobieta.
Momentalnie, na imię dziecka, wstałam i razem z chłopcem na rękach, pobiegłam w stronę kobiety.
- Boże, Kajtek! Jak się ciesze, że jesteś! - ucieszyła się, budząc Kajtka.
- Mama! - wykrzyknął ucieszony..
Od razu oddałam go kobiecie. Ta przytuliła go mocno do siebie, ledwo powstrzymując łzy. Czułam się dziwnie… nie na miejscu. Widok szczęśliwej rodzinki ni jak się miał do mojego dzieciństwa.
- Och! A pani… - zaczęła blondynka, patrząc na mnie. - Dziękuję za zajęcie się moim synkiem. Naprawdę nie wiem, co bym bez pani zrobiła.
Wróciliśmy do szukania jego mamy. Aga wyszła za park, żeby zwiększyć teren poszukiwań. Niestety, minęło kilka godzin, a my nie miałyśmy nawet żadnej poszlaki. Mały głaszcząc moje uszy zasnął. Zdjęłam z siebie bluzę, mimo, że było strasznie zimno i przykryłam śpiącego. Kilka razy sprawdziłam, czy przy placu nie kręci się jakaś kobieta, czy nie ma żadnej blondynki przy fontannie, albo strefie dla psów. Nawet w toaletach sprawdzałam! I nic!
- Klara! - Aga szła w moją stronę. Niestety, sama - Zaczyna się robić ciemno. Co teraz?
Faktycznie, było już po dwudziestej. Jednak nie zamierzałam się poddawać, matka na pewno go szuka.
- Wiem, ale i tak musimy ją znaleźć. A na szukanie wskazówki mamy tydzień, prawda?
Przyjaciółka skinęła głową i usiadła na ławce. Widać było, że jest zmęczona i chciałaby już wrócić do domu. Zresztą, ze mną było podobnie.
- Jak chcesz to…
- Nie. Szukamy razem. Koniec dyskusji, muszę tylko chwilę odsapnąć - stwierdziła z bladym uśmiechem na twarzy. Odwzajemniłam gest, po czym się przysiadłam. Aga spojrzała na mnie zdziwiona.
- Pół dnia niosę tego brzdąca,a to był zdecydowanie długi dzień. Też chcę odsapnąć - zaśmiałam się.
Chwilę tak trwałyśmy, w zupełnej ciszy. Jednak ona nam nie ciążyła. Po pewnym czasie nasze milczenie jednak zostało przerwane przez krzyk jakieś kobiety.
- Kajtek, gdzie jesteś? Proszę, martwię się o ciebie, choć do mnie… - wołała płaczliwym tonem kobieta.
Momentalnie, na imię dziecka, wstałam i razem z chłopcem na rękach, pobiegłam w stronę kobiety.
- Boże, Kajtek! Jak się ciesze, że jesteś! - ucieszyła się, budząc Kajtka.
- Mama! - wykrzyknął ucieszony..
Od razu oddałam go kobiecie. Ta przytuliła go mocno do siebie, ledwo powstrzymując łzy. Czułam się dziwnie… nie na miejscu. Widok szczęśliwej rodzinki ni jak się miał do mojego dzieciństwa.
- Och! A pani… - zaczęła blondynka, patrząc na mnie. - Dziękuję za zajęcie się moim synkiem. Naprawdę nie wiem, co bym bez pani zrobiła.
- Klara, nie pani. Nie ma sprawy, jak zobaczyłam małego nie mogłam mu nie pomóc, prawda? - uśmiechnęłam się do chłopca.
- A ta pani ma takie fajne uszka, wiesz mamo? - Kajtuś był zachwycony.
- Ach tak? - zaśmiała się kobieta. - To może nasz kiedyś odwiedzisz, Klaro?
Jej propozycja całkowicie wybiła mnie z pantałyku.
- Och, oczywiście jeśli nie chcesz, nie ma sprawy, pewnie jesteś zajęta. Ale Kajtek rzadko kiedy lubi jakąś osobę, którą widzi pierwszy raz w życiu…
- Z chęcią kiedyś wpadnę - wyrwało mi się.
- Będzie na miło, jeśli nas odwiedzisz. Tu masz nasz adres - kobieta podała mi złożoną w kwadracik kartkę. Zdjęła jeszcze moją bluzę z małego i oddała mi ją. Zaraz po tym odeszła, machając mi i Adze, która stanęła obok mnie, na do widzenia. Miałam wrażenie, że wyparowała, ale to było prawdopodobnie dlatego, że było już strasznie ciemno.
- A ta pani ma takie fajne uszka, wiesz mamo? - Kajtuś był zachwycony.
- Ach tak? - zaśmiała się kobieta. - To może nasz kiedyś odwiedzisz, Klaro?
Jej propozycja całkowicie wybiła mnie z pantałyku.
- Och, oczywiście jeśli nie chcesz, nie ma sprawy, pewnie jesteś zajęta. Ale Kajtek rzadko kiedy lubi jakąś osobę, którą widzi pierwszy raz w życiu…
- Z chęcią kiedyś wpadnę - wyrwało mi się.
- Będzie na miło, jeśli nas odwiedzisz. Tu masz nasz adres - kobieta podała mi złożoną w kwadracik kartkę. Zdjęła jeszcze moją bluzę z małego i oddała mi ją. Zaraz po tym odeszła, machając mi i Adze, która stanęła obok mnie, na do widzenia. Miałam wrażenie, że wyparowała, ale to było prawdopodobnie dlatego, że było już strasznie ciemno.
- Możemy już wracać? - zapytała.
- Yhym - odparłam.
Otworzyłam kartkę. Spodziewając się nazwy ulicy, strasznie zdziwiło mnie to co zastałam. To nie był adres, ani nawet nic podobnego, tylko krótki list, pisany wierszem.
- Poświeć mi komórką - powiedziałam Adze. Dziewczyna wyczerpana już całkowicie nie miała siły nawet zapytać po co i wyciągnęła telefon. Włączyła latarkę i poświeciła na list, dzięki czemu mogłam odczytać wiadomość.
- Yhym - odparłam.
Otworzyłam kartkę. Spodziewając się nazwy ulicy, strasznie zdziwiło mnie to co zastałam. To nie był adres, ani nawet nic podobnego, tylko krótki list, pisany wierszem.
- Poświeć mi komórką - powiedziałam Adze. Dziewczyna wyczerpana już całkowicie nie miała siły nawet zapytać po co i wyciągnęła telefon. Włączyła latarkę i poświeciła na list, dzięki czemu mogłam odczytać wiadomość.
“Poświęcenie, dłoń pomocna,
twa cierpliwość jest owocna,
gdy dobroci ciut okażesz,
wtem się wszystko może zdarzyć,
pierwsze z sześciu wykonane,
grać w drugiej rundzie jest ci dane.
D.J.”
- Udało się... - wydukałam tylko. Aga nie rozumiejąc, wyrwała mi kartkę z ręki. Zaczęła czytać, ale nagle coś usłyszałam. Odwróciłam się i zobaczyłam jego sylwetkę.